Quantcast
Channel: Zapisane w Kronikach
Viewing all 27 articles
Browse latest View live

"Po cóż by Polacy istnieli na świecie, jak nie po to, by ich wysyłać na pewną śmierć."

$
0
0
Alexander Macdonald (1765-1840) - książę Tarentu, marszałek Francji. Podczas rewolucji francuskiej szybko awansował. W 1799 roku walczył przeciwko Rosjanom Suworowa. W 1805 odsunięty od wojska za udział w spiskach anty napoleońskich. Przywrócony do armii w 1809 roku, gdzie w bitwie pod Wagram przyczynił się jawnie do pokonania Austriaków. Brał udział w walkach w Hiszpanii i Rosji. W bitwie pod Lipskiem, razem z Poniatowskim osłaniał odwrót Wielkiej Armii. Nie wrócił do Napoleona, kiedy ten przybył z Elby. Potem w służbie Ludwika XVIII.


Po nieudanej wyprawie Napoleona na Moskwę w 1812 roku, Cesarz szybko powrócił do Francji, aby odbudować Wielką Armię. Starał się za wszelką cenę zachować zdobycze terytorialne na terenie Niemiec. W maju 1813 roku, odniósł dwie zwycięskie bitwy, przeciw połączonym armiom rosyjsko-pruskim. Najpierw pod Lutzen (2 maja), a potem pod Budziszynem (20-21 maja).

Sprzymierzeni postanowili unikać Napoleona i walczyć z jego marszałkami. Dlatego też w bitwach pod Kulm, Kaczawą czy Donnewitz, Francuzi zaczęli przegrywać. Cesarz postanowił wycofać się za Łabę i tam stoczyć decydującą bitwę.

Wojska francuskie liczyły 190 tys. żołnierzy. Sprzymierzeni (wojska rosyjskie, pruskie, austriackie i szwedzkie) mieli niemal dwukrotną przewagę, bo mogli wystawić armię liczącą ok. 360 tys. żołnierzy. Koalicjanci mieli również dwukrotną przewagę w artylerii. 

Bitwa rozpoczęła się 16 października atakiem Sprzymierzonych od południa i północy. Jednak zostali oni odparci. Tego dnia Napoleon, w uznając zasługi i wierność polskich oddziałów, mianował Poniatowskiego marszałkiem Francji. Następnego dnia przerwano walki i czekano na posiłki, które miały rozstrzygnąć bitwę. Po wznowieniu walk, Francuzi walczyli bardzo zacięcie, lecz nie mogli nic zdziałać, przeciw dużo liczniejszym oddziałom wroga. Dlatego też, Napoleon zarządził odwrót (w nocy). Jego armia miała się przeprawić przez 8 mostów pontonowych znajdujących się na rzece Pleisse i Elsterze. 

Napoleon z Poniatowskim w Lipsku - obraz Januarego Suchodolskiego.
Rozkaz obrony wycofujących się oddziałów, otrzymał Poniatowski od Cesarza w kwaterze głównej (Motel Pruski przy Rossplatz w Lipsku). Rozmowa prawdopodobnie wyglądała tak:

- Książę, masz bronić południowego przedmieścia i osłaniać odwrót* - rzekł Napoleon,
- Najjaśniejszy panie, zostało mi już bardzo mało ludzi - odpowiedział Poniatowski,
- Nic nie szkodzi, siedem tysięcy Polaków pod twoimi rozkazami, równa się całemu korpusowi,
- Utrzymamy się najjaśniejszy panie i wszyscy jesteśmy gotowi polec - zakończył książę.

Poniatowski razem z resztkami XI korpusu Macdonalda, oraz V korpus Lauristona, mieli osłaniać przeprawę przez mosty. Kiedy marszałek francuski dowiedział się, że razem z nim będzie Poniatowski, rzekł: 

- Aaa..., Poniatowski - Po cóż by Polacy istnieli na świecie, jak nie po to, by ich wysyłać na pewną śmierć.

19 października, około południa, zdezorientowani saperzy francuscy, wysadzili ostatni most na Elsterze. Po drugiej stronie zostało ok. 15 tys. żołnierzy, m. in. Poniatowski i Macdonald. Ten pierwszy, był już czterokrotnie raniony od wrogich kul. Jedynym wyjściem, aby ocalić skórę było przepłynięcie rzeki. Generał Kołaczkowski, który był w pobliżu księcia, tak opisał tamto zdarzenie:

"Oficer inżynierów przybiega i miejsce najdogodniejsze do przeprawy wskazuje: książę brzegiem rzeki postępując, kieruje się w tę stronę, lecz spostrzegłszy nieprzyjacielski oddział, zachodzący mu drogę, zawołał głośno: Otóż oni! Konia zawraca i rzuca się do Elstery. Osłabiony ranami, koniem już nie powoduje, ten jednak pasuje się z nurtem i wspiąć się na brzeg wysoki, urwisty nie może. To wszystko działo się pod gradem kuł. W tej ostatniej chwili książę odbiera trzecią [piątą - przyp. W.Ł.] ranę, zsuwa się z konia i pędem wody porwany tonąć zaczyna". Askenazy w przypisach do swej monografii o księciu pisze: "(...) z oględzin lekarskich przy balsamowaniu wynika, że ranę w pierś na wskroś musiał otrzymać w ostatniej chwili, przy wspinaniu się na brzeg; zapewne wtedy momentalnie zdarł konia i w tył obalił na siebie". Redel zaś notuje: "(...) podobno w tym skoku popręg pękł, koń się przewrócił i zgniótł jeźdźca (...) Zacny Blechamp i tu na ratunek spieszy. W szlachetnym zapale rzuca się w rzekę i porywa księcia. Widziano, jak obejmuje wpół, starał się unosić głowę księcia nad powierzchnią wody, lecz daremne były usiłowania tego szlachetnego męża. Znikli obaj na zawsze w nurtach zdradliwej rzeki! Taki byt zgon bohatera polskiego, wodza kochanego, przedkładającego śmierć nad sromotną niewolę."


Bitwa pod Lipskiem - źr. wikimedia.com
Straty francuskie, w bitwie narodów pod Lipskiem były druzgocące. Zginęło, odniosło rany lub zostało wziętych do niewoli ok. 55 tys . ludzi. Po stronie Sprzymierzonych straty były większe, bo wyniosły ok. 70 tys. zabitych lub rannych. Natomiast procentowo, armia francuska straciła więcej żołnierzy.


W 2005 roku, historycy francuscy potwierdzili, że ks. Poniatowski zginął od sojuszniczych kul, bowiem Francuzi omyłkowo wzięli go za wroga i kiedy ten wskoczył do rzeki, zaczęli do niego strzelać.


Dzielny książę, chciał u boku Napoleona stworzyć niezależne państwo polskie (co mogło się udać, gdyby Sprzymierzeni zostali pokonani). Nie walczył dla osobistej chwały czy zaszczytów, dlatego jego śmierć stała się symbolem walki o niepodległość.  


*Wszystkie cytaty pochodzą z książki: Napoleoniada, autorstwa Waldemara Łysiaka.

Bibliografia:


W. Łysiak, Napoleoniada, Warszawa 1990,

J. Nadzieja, Lipsk 1813, Warszawa 1990.






"Już po Rzeczypospolitej!"

$
0
0
Henryk Sienkiewicz (1846-1916) - polski powieściopisarz i publicysta. Laureat literackiej Nagrody Nobla (1905) za całokształt twórczości. Jego najbardziej znanym dziełem jest tzw. Trylogia ( Ogniem i Mieczem, Potop oraz Pan Wołodyjowski).


Powieść Henryka Sienkiewicza Ogniem i Mieczem, jest bez wątpienia pozycją wyjątkową. Kiedy została wydana po raz pierwszy w 1884 roku, przyniosła autorowi ogromną sławę i pieniądze. Akcja powieści rozgrywa się w latach 1648-1651, kiedy Rzeczpospolita walczyła z powstaniem kozackim pod przywództwem Bohdana Chmielnickiego.

Wojska kozackie po sukcesach w bitwach pod Żółtymi Wodami i Korsuniem czuły się pewne swego. Rzeczpospolita natomiast zbierała dopiero siły, aby stłumić powstanie. Pod Piławcami (pogranicze Podola i Wołynia) stanęło około 30 tys. wojsk polskich, składających się z wojsk zaciężnych i pocztów prywatnych. Chmielnicki w tym czasie dysponował siłą ok. 20-25 tys. żołnierzy.


20 września 1648 r., dotarli pod Piławce regimentarze polscy (zastępcy hetmana): Władysław Dominik Zasławski-Ostrogski, Mikołaj Ostroróg i Aleksander Koniecpolski. To oni mieli dowodzić podczas bitwy, bowiem hetmani polscy dostali się do niewoli pod Korsuniem. Chmielnicki ze względu na braki wiedzy, doświadczenia i charakteru, nazwał ich: Łaciną (Zasławskiego-Ostrogskiego), Dzieciną (Ostroroga) i Pierzyną (Koniecpolskiego). 

Do 23 września stoczono tylko kilka potyczek. Kozacy widząc pokaźna liczbę polskich oddziałów woleli się bronić niż atakować. W nocy z 22 na 23 września dotarła do polskiego obozu fałszywa wiadomość o przybyciu dużej liczby Tatarów (w rzeczywistości przybyło ich ok. 4 tys.). Następnego dnia Chmielnicki nadal czekał na atak wojsk polskich. Niestety się nie doczekał.

Bitwa pod Piławcami (źr. wikipedia.org)
Regimentarze uważali, że pozycje wojsk polskich są niewystarczająco dobre, aby pokonać przeciwnika. Dlatego zdecydowali o odwrocie na Konstantynów. Kiedy w nocy 23 września gruchnęła wiadomość o ucieczce regimentarzy, natychmiast w polskim obozie pojawiło się zamieszanie i popłoch. Dobrze opisuje te wydarzenia fragment z Ogniem i Mieczem:
21 września oraz w dniu następnym doszło do pierwszych potyczek zbrojnych, z których zwycięsko wyszli Polacy. Gdy jednak rozeszły się pogłoski o zbliżaniu się Tatarów, w nocy... z 22 na 23, kiedy starszyzna, bez ujawnienia komukolwiek tego zamiaru, potajemnie rzuciła się do ucieczki, wszyscy rozbiegli się; wozy, żywność, uzbrojenie, łupy zostawiono pierwszemu, któremu posłuży szczęście.... Działo się to w takim przerażeniu i pośpiechu, że niektórzy do obiadu ubiegli 18 mil. Uciekali więc, przez nikogo nie ścigani, niepomni na szlachectwo, na wstyd, na to, w jakim stanie pozostaje Rzeczpospolita.*

Jako jeden z pierwszych, uciekł Hieronim Radziejowski (późniejszy zdrajca ojczyzny). Kozakom udało się zdobyć ok. 100 dział pozostawionych w polskim obozie oraz wiele cennych rzeczy znalezionych w taborach, a których nie udało się zabrać Polakom.

Ucieczka szlachty pod Piławcami miała fatalne skutki. Przeciwnik mógł bez przeszkód grabić i rabować, docierając aż pod Lwów i Zamość. Dodatkowo utracono na kilka lat kontrolę nad dużymi obszarami Podola i Wołynia.

W powieści Ogniem i Mieczem jest fragment, w którym Krzysztof Wierszułł, dowódca oddziałów tatarskich (tych które były wierne Polsce), uciekając spod Piławiec, spotyka Skrzetuskiego i jego kompanów idących na Zbaraż. Brzmi on następująco: 

— Wierszułł!

— Jam… jest! — mówił przybyły nie mogąc oddechu złapać.

— Od księcia?

— Tak!… O tchu! tchu!…

— Jakie wieści? Już po Chmielnickim?

Już… po… Rzeczypospolitej!…

— Na rany Chrystusa! co waść gadasz? Klęska?

— Klęska, hańba, sromota!… bez bitwy… Popłoch!… O! o!

— Uszom się nie chce wierzyć. Mówże! mów, na Boga żywego!… Regimentarze?…

— Uciekli.

— Gdzie nasz książę?

— Uchodzi… bez wojska… Ja tu od księcia… rozkaz… do Lwowa natychmiast… idą

za nami!

— Kto? Wierszułł, Wierszułł! Opamiętaj się, człowieku! Kto?

— Chmielnicki, Tatarzy.

— W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! — zawołał Zagłoba. — Ziemia się rozstępuje.

Ale Skrzetuski zrozumiał już, o co chodzi.

— Na potem pytania — rzekł — teraz na koń!

— Na koń, na koń!



Bibliografia:

1. W. Serczyk, Na płonącej Ukrainie. Dzieje kozaczyzny 1648-1651, Warszawa 1998
2. Wikipedia.org

*Wszystkie cytaty pochodzą z książki Ogniem i Mieczem Henryka Sienkiewicza.






"Nikt nie sprawił nam tylu kłopotów co Polacy".

$
0
0
David Lloyd George (1863-1945) - premier Wielkiej Brytanii (1916-1922), oraz minister wojny (1916). Był przeciwnikiem powstania silnej Polski. W latach 30. XX wieku zachwycony był Hitlerem. Potem jednak poparł Winstona Churchilla, który optował za prowadzeniem twardej polityki wobec faszystowskich Niemiec. 


Zainteresowanie opinii europejskiej sprawą polską było bardzo duże w okresie Wiosny Ludów, wojny krymskiej czy powstania styczniowego. Natomiast w przededniu I wojny światowej, problem państwowości polskiej prawie nie istniał na arenie międzynarodowej. Takie małe państwa jak Albania, Bośnia czy Serbia przykuwały więcej uwagi i to one znalazły się na "językach" europejskich dyplomatów. Czasem tylko, wybitne postaci polskiej kultury, takie jak: Helena Modrzejewska, Henryk Sienkiewicz czy Ignacy Paderewski przypominały o istnieniu naszego narodu.

Iskierka nadziej na odzyskanie niepodległości narodziła się wraz z powstaniem dwóch przeciwstawnych do siebie bloków politycznych, tj. Trójprzymierza (Niemcy, Austro-Węgry i Włochy) oraz Trójporozumienia (Francja, Anglia i Rosja). Po raz pierwszy od dziesięcioleci, zaborcy stanęli przeciwko sobie.

28 VI 1914 roku, zamordowano w Sarajewie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, następcę tronu Austro-Węgier. Była to kropla, która przelała czarę. Ciemne wojenne chmury zbierające się od dłuższego czasu nad kontynentem, spowiły niebo na cztery długie lata. W pierwszym okresie Wielkiej Wojny (tak wówczas nazywano I wojnę światową), sprawa polska była pomijana przez zaborców, którzy myśleli że zakończą wojnę bez żadnych ustępstw terytorialnych na rzecz Polski. Nasi rodacy byli wcielani do wojska, zarówno przez kraje Ententy jak i państwa centralne. Musieli więc walczyć przeciwko sobie, przeważnie na dawnych terenach I Rzeczypospolitej.

Sytuacja uległa zmianie pod koniec 1916 roku. Państwa centralne, które usilnie potrzebowały rekruta, postanowiły wydać odezwę do Polaków, tzw. Akt 5 Listopada, w którym była mowa o powstaniu samodzielnej Polski pod kuratelą niemiecką. Tym samym, solidarność zaborców w sprawie odrodzenia państwa polskiego została przekreślona.

W następnym roku, prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, Woodrow Wilson, naciskany przez Polonię amerykańską, na czele której stał Ignacy Paderewski, stwierdził że w wyniku wojny powinna się odrodzić "zjednoczona, niepodległa i samoistna Polska".

Tzw. "Wielka Czwórka", od lewej: David Lloyd George, Vittorio Orlando,
 Georges Clemenceau i Woodrow Wilson.
Tymczasem w Rosji car został zmuszony do abdykacji. Rak bolszewizmu okazał się śmiertelny dla starego ładu. Władzę przejął Włodzimierz Lenin, który wbrew naleganiom pozostałych aliantów, zdecydował o zawarciu traktatu pokojowego z Niemcami.

W styczniu 1918 roku, prezydent Wilson wygłosił słynną 14-to punktową mowę. Jej 13-ty punkt brzmiał następująco:
"Powinno być stworzone niepodległe państwo polskie, które winno obejmować ziemie zamieszkane przez ludność bezsprzecznie polską, mieć zapewniony wolny i bezpieczny dostęp do morza. Jego niezawisłość polityczna i całość terytorialna, winna być zagwarantowana układem międzynarodowym".
11 XI 1918 roku podpisano w Compiegne zawieszenie broni na froncie zachodnim. Wielka Wojna była skończona. Zaborcy ponieśli klęskę. Teraz należało walczyć o przyszłe granice państwa polskiego. Niemcy nie zamierzały oddawać Wielkopolski, Górnego Śląska i Pomorza. Dlatego w grudniu wybuchło powstanie wielkopolskie, na którego czele stanął gen. Józef Dowbór-Muśnicki. Powstanie zakończyło się sukcesem. Na wschodzie również toczono zażarte walki. Przeciwko Polakom stanęli Ukraińcy oraz rosnący w siłę bolszewicy. Te walki również zakończyły się zwycięstwem polskiego oręża. Teraz należało sprawić, aby granice odrodzonej Polski zostały uznane przez inne państwa.

Od stycznia 1919 roku trwała konferencja pokojowa w Paryżu, na której główną rolę odgrywali przywódcy USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch oraz Japonii. Jedną z drażliwszych kwestii była sprawa granicy niemiecko-polskiej. Przedstawicielami narodu polskiego na konferencji byli Roman Dmowski i Ignacy Paderewski. Planowali oni wcielić do nowo powstającego państwa, część ziem nie należących do Polski przed 1772 r., na których jednak znajdowały się duże skupiska ludności polskiej. W zamian za nabytki na zachodzie, planowali zrezygnować z części ziem ukraińskich i białoruskich. Projekt ten poparli Francuzi. Przeciwni byli Anglicy, którzy nie chcieli dużego osłabienia Niemiec. Premier Wielkiej Brytanii, powiedział nawet:
"Dać Polsce Górny Śląsk, to jak małpie dać zegarek".
Ostatecznie, po bardzo burzliwych debatach, w których nasi przedstawiciele musieli wykazać się niemałym kunsztem, podpisano 28 VI 1919 r. traktat wersalski. Przyznawał on Polsce Pomorze Wschodnie (bez Gdańska, który stał się wolnym miastem) oraz prawie całą Wielkopolskę. Na terenach spornych, czyli Górnym Śląsku, Warmii i Mazurach postanowiono o przeprowadzeniu plebiscytów. Granica wschodnia została ostatecznie uformowana po wojnie polsko-bolszewickiej w marcu 1921 roku (tzw. traktatem ryskim - 18 III 1921).

Pamiętajmy, że umiejętnie prowadzona dyplomacja jest często skuteczniejsza niż działania zbrojne. Wiek XX jest tego bardzo dobrym przykładem. Nasze obecne władze chyba nie zdają sobie z tego sprawy. A zwłaszcza minister spraw zagranicznych, prowadzący dyplomację głównie za pośrednictwem twittera.

Artykuł dodany: 14.02.2014

"Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny"

$
0
0
Nazywali ich bandytami. Ale czy bandytyzmem jest walka o własny, niepodległy kraj? Przez długi czas musieli toczyć nierówny bój, najpierw z okupantem niemieckim, a potem sowieckim. Żyli prawem wilka, ale my już przestajemy o nich milczeć. Wielu z nich pozostało na Kresach, aby walczyć w obronie ludności polskiej. Zapłacili za to najwyższą cenę. Jednym z nich był Anatol Radziwonik, pseudonim „Olech”.



Anatol Radziwonik, ps. „Olech”, „Mruk”, „Stary”, „Ojciec”, urodził się 20 lutego 1916 roku w Briańsku koło Wołkowyska. Rodzice pokładali w nim duże nadzieje, dlatego wysłali go do Państwowego Męskiego Seminarium Nauczycielskiego w Słonimiu. Po ukończeniu seminarium, podjął pracę nauczyciela w szkole wiejskiej w Iszczołnianach (woj. nowogródzkie). Z zapałem wypełniał obowiązki pedagoga. Starał się aktywizować młodzież na wiele różnych sposobów, m.in. zaszczepił w nich miłość do harcerstwa. W 1938 roku został wezwany do Wojska Polskiego. Służbę odbył w szkole podchorążych w Jarosławiu.

Nie za bardzo wiemy kiedy „Olech” przystąpił do konspiracji. Wiemy na pewno, ze w 1943 roku dowodził jedną z kilku placówek konspiracyjnych Obwodu AK Szczuczyn. Za swoje zaangażowanie otrzymał awans na stopień podporucznika. Na początku 1944 roku, zamienił działalność konspiracyjną na partyzantkę. Objął dowodzenie plutonem w 2. kompanii w VII batalionie 77. pp. AK, pod komendą słynnego porucznika Jana Piwnika „Ponurego”.


Razem ze swoim oddziałem, brał udział w wielu operacjach bojowych przeciwko Niemcom. Na przykład, w zwycięskiej akcji zlikwidowania niemieckiego garnizonu w Jewłaszach, w dniu 16 czerwca 1944 roku (niestety „Ponury” zginął od kul nieprzyjaciela).


Na początku lipca, jego batalion wyruszył w stronę Wilna, aby wziąć udział w operacji pod kryptonimem „Ostra Brama” (plan zakładał zdobycie Wilna, bronionego przez garnizon niemiecki, zanim wkroczą do niego Sowieci). Niestety operacja została przyśpieszona i jego oddział nie zdążył na czas.  Uratowało to go od rozbrojenia przez Rosjan.


Okupacja niemiecka została zamieniona na sowiecką. Ale „Olech” nie zamierzał składać broni. Razem ze swoimi ludźmi postanowił dalej walcząc na Kresach, zaświadczając o polskości tych ziem. Czekał na konferencję pokojową, która jak przypuszczał rozwiąże sprawę Kresów na korzyść Polski. Niestety, zachodni alianci sprawę wschodniej granicy Polski ustalili już na konferencji w Teheranie w 1943 roku. Nie poinformowali o tym swego najwierniejszego sojusznika, czyli Polski.

„Olech” w 1945 objął funkcję komendanta obwodów Szczuczyn-Lida. Dowodził również silnym oddziałem partyzanckim (w 1945 podlegało mu ok. 800 osób). Kiedy było już wiadomo, że wschodnia granica Polski oprze się na linii Curzona, jego oddziały zaczęły stopniowo się wykruszać. Radziwonik dał wolną rękę swoim podkomendnym. Część postanowiła wyruszyć do Polski i tam walczyć, wielu zrezygnowało, sporo również zginęło w obławach NKWD. Przeprowadzali wiele akcji, poniżej niektóre z nich:
  • ·         sierpień 1945 – opanowanie osady Toboła, gdzie mieścił się sowiecki posterunek,
  • ·         wrzesień 1945 – zlikwidowanie trzech oficerów NKWD pod Lidą,
  • ·      listopad 1945 – przebicie się po wspaniałym kontrataku przez obławę 34. pułku NKWD w okolicach Lidy,

W 1948 roku, dowodzone przez Radziwonika oddziały zaczęły walkę z kolektywizacją. Zdołano zniszczyć kilkanaście powstających kołchozów. Likwidowano również nadgorliwych sowieckich urzędników oraz donosicieli. Tych drugich wykrywano w taki sposób, że jeden z partyzantów przebierał się w mundur oficera NKWD i odwiedzał delikwenta. Po kilku pytaniach było już wiadomo, czy jest agentem. Aktywiści komunistyczni bali się „Olecha” jak ognia. Jeden z nich, kierownik fabryki cegieł w Iszczołnianach, tak opisywał tamtą sytuację:


"Z naszych pracowników major Pogulajew zorganizował odział wsparcia - istriebitielnyj otriad . Teraz o tym dowiedziała się cała wieś i ci chłopcy boją się w domu nocować, bo się dowiedziała o tym i banda, która w każdej chwili może przyjść i wszystkich rozwalić. Ci chłopcy chcą teraz wyjechać. Proszę nam pomóc, bo inaczej wszyscy, cały naród poucieka. Wszyscy się boją. Jak dzień, to jeszcze nic. A w nocy, gdy słońce zachodzi, to wszyscy siedzą, jakby byli w osaczonej twierdzy - drzwi zamknięte i patrzą, czy jest jakiś ruch na ulicy. Jak coś podejrzanego się dzieje, to od razu wszyscy uciekają, gdzie kto może".


Pod koniec 1948 roku, „Olechowi” podlegało jeszcze ok. 100 żołnierzy. Najwięcej było katolików i prawosławnych. Przy boku Radziwonika walczył również Ukrainiec, były lejtnant Armii Czerwonej o pseudonimie „Zielony”, który wsławił się ogromną determinacją w zwalczaniu Sowietów.


Zmasowane ataki na partyzantów „Olecha”, którzy byli oczywiście rozproszeni na kilka mniejszych oddziałów, rozpoczęły się z początkiem 1949 roku. Wielu żołnierzy zginęło, m.in. ppor. Witold Maleńczyk „Cygan”, który był zastępcą komendanta. Pętla wokół szyi Radziwonika zaciskała się coraz bardziej. 12 maja, razem z kilkunastoma towarzyszami został otoczony przez kilka pierścieni wojsk NKWD w okolicach Raczkowszczyzny. Przeżyły tylko trzy osoby: Zygmunt Olechnowicz „Zygma”, łączniczka oddziału Genowefa Wróblewska oraz jej brat Witold Wróblewski „Dzięcioł” (zostali skazani na 25 lat łagrów). Ten ostatni tak opisał tamte chwile:


"Zostaliśmy wydani przez miejscowego chłopa. Oddział został otoczony trzema pasami wojsk NKWD. Próbowaliśmy się przebić. Jednak nikomu się to nie udało. Przeżyłem ja, moja siostra Genowefa, która była łączniczką oddziału, oraz Zygmunt Olechnowicz, który był adiutantem Olecha. Była wielka uwaga do naszego procesu. Jeden raz przywieźli mnie do budynku grodzieńskiego MGB do gabinetu naczelnika. - Chcą z tobą porozmawiać - tłumaczyli. Otwierają się drzwi i wchodzi kilku wyższej rangi oficerów. Wśród nich niewysoki Gruzin. Potem dowiedziałem się, że to był naczelnik MGB Białorusi Canawa. No i ten Canawa spojrzał na mnie i pyta: Jak byś mnie w lesie spotkał, to co byś zrobił? A ja mu odpowiadam: Jestem żołnierzem - kazaliby powiesić, powiesiłbym, kazali rozstrzelać - rozstrzelałbym. On się wściekł. I wychodząc, rzucił do mnie: siedem dni karceru".


Razem ze śmiercią „Olecha” nastał kres zorganizowanego oporu na Grodzieńszczyźnie. Jednakże wielu partyzantów walczyło do połowy lat 50. Na odwrocie jednego ze zdjęć, przedstawiających partyzantów Radziwonika, widnieje napis:


„Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny”


Było to motto kresowych oddziałów, które komendant wpajał swoim wiernym żołnierzom.


Artykuł ukazał się również na stronie Nowa Strategia: http://www.nowastrategia.org.pl/anatol-radziwonik-zolnierz-wyklety-z-kresow/



Wszystkie grafiki z cytatami znajdujące się na blogu, są mojego autorstwa.

Bibliografia:


www.solidarni.waw.pl,



Żołnierze wyklęci, antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 roku, praca zbiorowa, Warszawa 2013


"Wywalcz Polsce wolność lub zgiń!"

$
0
0
Grudzień 1942, Europa

Była mroźna, jasna zimowa noc. Amerykański czterosilnikowy samolot B-24 Liberator, będący na służbie SOE*, wystartował z lotniska znajdującego się w niewielkiej odległości od Londynu. Kiedy znalazł się nad terytorium Danii, przywitały go niemieckie działa przeciwlotnicze. Samolotem zaczęło poważnie rzucać, bowiem zawsze tak jest, kiedy wokoło wybuchają pociski artyleryjskie. Jednakże tym razem, żaden z nich nie trafił celu. Po jakimś czasie, pasażerowie usłyszeli oczekiwany w głośnikach głos pilota: Panowie, jesteśmy nad Polską.


Polscy spadochroniarze, którzy lecieli tym samolotem, poczuli radość, że w końcu będą mogli odpłacić okupantowi niemieckiemu pięknym za nadobne. Nie myśleli o tym, że mogą zostać złapani i zginą. Ich myśli zaprzątała jedynie sprawa wywalczenia niepodległości dla swojego kraju. Żyli, walczyli i umierali dla Polski. Oto historia cichociemnych!

Kiedy umilkły ostatnie wystrzały kampanii wrześniowej, zakończyła się otwarta wojna z okupantem. Postanowiono od tej pory rozpocząć przygotowania do wojny partyzanckiej. Jednak sporej części polskich żołnierzy udało się przedostać do Francji, aby u boku swojego sojusznika walczyć z Niemcami. Jak pokazała kampania 1940 roku, Francuzi nie chcieli wojny, a tym bardziej nie zamierzali umierać za Gdańsk. Tym samym wyobrażenia o francuskiej armii, która podczas I wojny światowej dała taką daninę krwi, zostały zastąpione obrazem poddających się bez walki żołnierzy.

Polacy byli rozczarowani postawą zachodniego sojusznika. Jednak nie zamierzali się poddawać. Spora część naszych rodaków przedostała się do Anglii, która przyjęła ich z otwartymi ramionami, bowiem jej przywódcy planowali walczyć z Hitlerem do samego końca. Ich lub jego. Projekt przerzutu polskich żołnierzy do okupowanego kraju zrodził się jeszcze we Francji. Jego pomysłodawcami byli kapitanowie: Jan Górski oraz Maciej Kalenkiewicz. Planowano stworzyć specjalne ośrodki wyszkolenia desantowego, w których miano uczyć dywersji, skoków ze spadochronem oraz wielu innych przydatnych umiejętności w walce z wrogiem. Po konsultacjach, generał Władysław Sikorski wydał decyzję dotyczącą sformowania polskiej jednostki spadochronowej, która miała skakać nad okupowana Polską.

Obelisk w Dębowcu upamiętniający pierwszy zrzut
 cichociemnych / źr. wikimedia.org
Podstawą wyszkolenia był trening sprawnościowy, bowiem dobra kondycja fizyczna pozwalała nie tylko na oddawanie bezpiecznych skoków spadochronowych (zwłaszcza udanych lądowań), ale przydawała się w późniejszej walce konspiracyjnej. Trening fizyczny w końcowych latach wojny trwał około 5 tygodni. Adeptów szkolono skakania ze spadochronem (zbudowano specjalną wieżę spadochronowa w Largo House) oraz kazano im wykonywać wiele ćwiczeń fizycznych w tak zwanym "małpim gaju". Należy zaznaczyć, że cichociemni nie byli szkoleni jednolicie. Inaczej wyglądał chociażby kurs radiotelegrafisty czy agenta kontrwywiadu. Wspólne były tylko ćwiczenia spadochronowe (w tym fizyczne) i odprawowe.

Odrębną sprawą była nauka dywersji. Kandydaci na cichociemnego musieli poznać różne materiały wybuchowe, nauczyć się strzelać z różnego rodzaju broni. Szkolono ich również w walce wręcz zarówno z użyciem noża jak i gołymi pięściami. Wielu z nich przeszło również kurs prowadzenia samochodów. Na koniec uczono ich działań w zespole.

Pierwsze szkolenia odbyły się jesienią i zimą 1940/41 roku. Nie znalazło się na nich zbyt wielu naszych rodaków (jednym z nich był m.in. Jan Piwnik ps. "Ponury"). Później ta sytuacja uległa zmianie. W sumie do szkolenia przystąpiło 2613 ochotników (służba w okupowanej Polsce nie była obowiązkowa). Ukończyło je 606 osób z czego 579 z nich dopuszczono do oddania skoku. Do naszego kraju podczas 82 lotów przedostało się 344 osób z czego 316 to żołnierze cichociemni.

Pierwszy zrzut cichociemnych do Polski miał miejsce z 15 na 16 lutego 1941 roku. Zostali zrzuceni: rotmistrz Józef Zabielski "Żbik", major Stanisław Krzymowski "Kostka" oraz kurier polityczny Czesław Raczkowski "Orkan". Ostatni zrzut miał miejsce 27 grudnia 1944 roku.

"Ponura" grafika przygotowana przeze mnie na tło facebooka!
Zrzuceni do Polski nie brali od razu udziału w akcjach. Najpierw musieli przejść kilkutygodniową aklimatyzację. Każdy z nich miał nową tożsamość, którą musiał wykuć na blachę. Kiedy dowództwo w Polsce uznało, że cichociemny jest już gotowy, przydzielało go do danego okręgu AK, aby tam prowadził działania zgodne ze swoim przeszkoleniem. Mogło to być np. wysadzanie mostów i torów kolejowych, szkolenie żołnierzy podziemnych, wywiad, odbijanie towarzyszy broni z więzień (dobrym przykładem jest udana akcja odbicia z więzienia w Pińsku 17 stycznia 1943 roku, kapitana Alfreda Paczkowskiego "Wani" przez "Ponurego" i jego żołnierzy) i wiele innych akcji.

W Powstaniu Warszawskim walczyło 91 cichociemnych. 18 z nich zginęło w walce.  W sumie z ponad 300 cichociemnych zrzuconych do Polski zginęło 103. 84 zginęło w walce lub niemieckich wiezieniach, dziesięciu zażyło cyjanek potasu zaszyty w kołnierzu koszuli, a na 9 stalinowskie sądy, już po wojnie wydały wyrok śmierci.

Najbardziej znani z Cichociemnych:

  • Jan Piwnik "Ponury",
  • Hieronim Dekutowski "Zapora",
  • Leopold Okulicki "Nedźwiadek",
  • Stefan Bałuk "Starba",
  • Elżbieta Zawadzka "Zoya", jedyna kobieta wśród cichociemnych,
  • Adam Borys "Pług", dowódca "Parasola" w Powstaniu Warszawskim,
  • Eugeniusz Kaszyński "Nurt".
Dewiza "Wywalcz Polsce wolność lub zgiń" wzięła się stąd, że w świetlicy w Audley End, ktoś napisał na wiszącej na ścianie mapie Polski takie oto zdanie:

"Wywalcz Jej wolność lub zgiń" 

Przedostawali się do Polski najkrótszą drogą, aby wywalczyć jej niepodległość. Spadkobiercą cichociemnych jest polska Jednostka Wojskowa "Grom", sformowana 13 lipca 1990 roku.

Poniżej film o cichociemnych przygotowany przez portal Nowa Strategia:



* SOE - Special Operations Executive, czyli Kierownictwo Operacji Specjalnych była to brytyjska tajna agencja rządowa zajmująca się sprawami dywersji, koordynowaniem działań politycznych i propagandowych oraz pomocą ruchom oporu w okupowanym przez hitlerowskie Niemcy krajom.

Wszystkie grafiki z cytatami znajdujące się na blogu, są mojego autorstwa.

Bibliografia:

Kacper Śledziński, Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Kraków 2012

Born in Poland. "Made" in Germany. "Stolen" by Hollywood - historia Poli Negri.

$
0
0

Urodzona w Polsce, odkryta przez niemiecką kinematografię, wspięła się na sam szczyt Hollywood. Mariusz Kotowski w swojej książce poświęconej Poli Negri tak o niej napisał: "...wielka gwiazda Hollywoodu, z pewnością utorowała drogę innym artystkom, które zyskały status prawdziwie światowych gwiazd. Przed Gretą Garbo była Pola Negri. Także przed Marleną Dietrich była Pola Negri".* Jak to się stało, że Barbara Apolonia Chałupiec (prawdziwe imię i nazwisko Poli Negri), zagrała w ponad 60 filmach wyprodukowanych w Europie i Ameryce, tym samym stając się gwiazdą światowego formatu? Odpowiedź znajdziecie w moim artykule, który dedykuję wszystkim  paniom z okazji ich święta ;-)

Trudne początki

Historia Poli Negri rozpoczęła się nie w arystokratycznym pałacu, a w zwykłym drewnianym domu w Lipnie, zaściankowym miasteczku leżącym pomiędzy Warszawą a Bydgoszczą. To właśnie tutaj Pola przyszła na swiat 3 stycznia 1897 roku. Jej rodzicami byli Jerzy Chałupiec, Słowak z domieszką cygańskiej krwi oraz Polka Eleonora Kiełczewska. Początkowo powodziło im się nie najgorzej. Jerzy był blacharzem i nieźle zarabiał.

Kiedy Pola miała 8 lat, jej ojciec został wtrącony do carskiego więzienia, ponoć za działalność rewolucyjną. Sytuacja uległa zmianie o 180 stopni. Matka Poli musiała sprzedać rodzinny dom. Za otrzymane pieniądze przeprowadziła się do Warszawy, w której wynajęła niewielkie mieszkanie oraz kupiła sklepik. Niestety nie znała się na interesach, dlatego szybko zbankrutowała. Mieszkanie musiała zamienić na pokój w najgorszej części Warszawy, tzw. slumsach. 

A jaka była nastoletnia Pola? Z dostępnych informacji wynika, że wyróżniała się na tle swoich rówieśniczek. Była zbuntowaną, ładną dziewczyną z której emanowała ogromna pewność siebie i poczucie wyższości pomimo tego, że jej koleżankom powodziło się lepiej. W wieku 13 lat dostała się do szkoły baletowej, w której mogła ujawnić swój talent i ogromną wrażliwość. Przykuwała wzrok widowni, nawet wtedy kiedy tańczyła w grupie. Postawiła sobie za cel zrobienie kariery. "Chcę być światem i wszystkim co w nim istnieje"- powtarzała.

Plakat do jednego z filmów z Polą Negri /źr. wikimedia.org
Niestety ćwiczenia taneczne strasznie ją wyczerpywały. Poza  tym zachorowała na gruźlicę. Kiedy przebywała w zakopiańskim sanatorium postanowiła, że porzuci balet i zostanie aktorką. Tam również znalazła tomik z wierszami włoskiej poetki Ady Negri, od której "wypożyczyła" nazwisko. Nastepnie w ciągu roku przerobiła trzyletni program Warszawskich Teatrów Rządowych. Mając 15 lat, Pola stała się aktorką. Jej protektorem był wiceprezes WTR Kazimierz Hulewicz. Debiutowała jako Jadwinia w "Dzikiej kaczce" Ibsena. Jej gra aktorska przypadła do gustu wielu osobom, dlatego nie musiała się martwić o przyszłe role.

Gwiazda ekranu

Tymczasem Aleksander Hertz, właściciel pierwszej polskiej wytwórni filmowej "Sfinx" zaproponował jej rolę w filmie. Scenariusz "Niewolnicy zmysłów" (1914), bo tak nazywał się film, został oparty na życiu Poli i odniósł duży sukces. Już w 1917 roku zaczęła grać w filmach niemieckich. U boku reżysera Ernsta Lubitscha, jej zdolności aktorskie ogromnie się poprawiły. Wystąpiła m.in. w takich filmach jak: "Mania" (1918), "Oczy mumii Ma" (1918), "Carmen" (1918), "Sumurum" (1920). W większości filmów wcielała się w postać wampa (kobieta demoniczna, uwodzicielka).

Niezwykle ważnym filmem w karierze polskiej gwiazdy był "Madame Dubarry". Na europejską premierę w 1919 roku, przyjechał nawet sam Charlie Chaplin. Kiedy film pojawił się w Stanach odniósł niesamowity sukces komercyjny (nieporównywalny z Europą). Pola stała się znana za Atlantykiem. Wiedziała, że prawdziwą karierę może zrobić tylko w niewyniszczonej wojną Ameryce. Podpisała kontrakt z wytwórnią Players Lasky (późniejszym Paramount Pictures) i w 1923 roku wyjechała do Hollywood, gdzie już na lotnisku witana przez tłum dziennikarzy oraz orkiestrę grającą "Mazurka Dąbrowskiego", mogła doświadczyć gwiazdorskiej sławy. 
"Pola była pierwszą importowaną gwiazdą. Wiele się zdarzyło od momentu, kiedy Hollywood docenił gwiazdę zza oceanu i sprowadził ją tutaj." - pisał David Gasten.
Sukces polskiej aktorki w Stanach polegał na tym, że i z wyglądu i z zachowania przedstawiała zupełnie odmienny styl bycia, niż aktorki amerykańskie. Była "tygrysicą", a nie gospodynią domową czy Kopciuszkiem, który pod wpływem księcia z bajki przemieniał normalną kobietę w księżniczkę. To ona zmieniała twardych jak kamień mężczyzn, w służących gotowych zrobić dla niej wszystko. Amerykańska publiczność zachwycona była jej niebanalną urodą, przynoszącą na myśl coś egzotycznego i nieosiągalnego (cygańska krew). Dla wielu stała się symbolem nie tylko kina niemego, ale przede wszystkim symbolem seksu!

Plakat do filmu Moskwa-Szanghaj
z 1936 roku /źr. wikimedia.org
Pokazywała się z takimi mężczyznami jak Charlie Chaplin czy amantem wszech czasów Rudolphem Valentino. Prawie każdego dnia ukazywały się o niej artykuły w gazetach na całym świecie. Oto niektóre z filmów w których zagrała w tamtym okresie: "Hollywood" (1923), "Hiszpańska tancerka" (1923), "Kobieta bezwstydna" (1925) czy "Hotel Imperial" (1927).

Po śmierci Valentino, wyszła za mąż za księcia Mdivani (nie do końca z własnej woli, potem się z nim rozwiodła). Rok 1927 to początek filmów dźwiękowych, tym samym wiele gwiazd kina niemego odchodzi do lamusa. Pola, która dysponowała niskim ochrypłym głosem, z dodatkowo mocnym polskim akcentem, dostawała coraz mniej ról. Dlatego postanowiła powrócić do Europy. Najpierw do Londynu, a potem do Niemiec. Ponoć była ulubioną aktorką Adolfa Hitlera. Polka wytoczyła nawet proces francuskiemu tygodnikowi, który napisał, że jest przyjaciółką kanclerza III Rzeszy. Proces wygrała. Oto niektóre z jej berlińskich filmów: "Mazurka" (1935), "Moskwa-Szanghaj" (1936), "Madame Bovary" (1937), "Tango Notturno" (1937).

Zakończenie

Przed II wojną światową wyjechała ponownie do Stanów. Tam zagrała w kilku filmach m.in. wcieliła się w postać śpiewaczki operowej w "Hi Diddle Diddle" (1943). Po tej produkcji proponowano jej role w słabych filmach, więc Pola odmawiała. Przyszedł taki czas, że musiała sprzedać sporą część ze swojej bogatej kolekcji biżuterii, ponieważ nie miała z czego się utrzymać.

Kiedy Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce zaproponowało jej, aby została twarzą akcji rekrutacyjnej do Polskich Sił Zbrojnych na zachodzie, zgodziła się bez wahania. Poza tym dołożyła się do jednego z ambulansów rentgenowskich.

Ostatni raz zagrała w 1965 roku w amerykańskim filmie "Boginie miłości". Dzięki własnej firmie maklerskiej żyła w dostatku. Zmarła zapomniana w 1987 roku w San Antonio w Teksasie. Charlie Chaplin kiedyś powiedział, że w Europie nie ma nic ciekawego z wyjątkiem Poli Negri.

Fragment filmu niemego z Polą Negri w roli głównej:



* Wszystkie cytaty pochodzą z książki Mariusza Kotowskiego

Wszystkie grafiki z cytatami na tym blogu, są mojego autorstwa.

Bibliografia:

Mariusz Kotowski, Pola Negri. Legenda Hollywood, Warszawa 2011,


Anna Jajor-Morawiec, Córka więźnia, niedoszła baletnica i...polska gwiazda Hollywood. Kilka słów o Poli Negri, histmag.org.pl

"Polsko, jak słodko dla ciebie umierać"- krwawy rejs ORP "Garlanda".

$
0
0

27 maja, 1942 roku, Ocean Arktyczny

Był ładny majowy poranek. Słońce świeciło mocno, lecz nie ogrzewało. ORP "Garland", angielski niszczyciel przekazany polskiej marynarce wojennej, sunął przez wzburzone fale. Polski okręt osłaniał konwój angielskich statków płynących do Murmańska. Na ich pokładzie znajdowały się towary z programu lend-lease, pomoc dla Rosjan walczących z Niemcami.

Od czterech dni, konwój był atakowany przez niemieckie bombowce (Junkersy i Heinkle), niedające spokoju obsługom dział. Z rana (27 maja) można było zaobserwować na niebie, dwa dziwnie wyglądające samoloty zwiadowcze (samoloty dalekiego zasięgu Blunter-Voss). "Garland" ostrzelał je działkiem przeciwlotniczym. Pechowo, jeden z pocisków trafił w polską banderę, która spadła gdzieś na okręt. Jak się później okazało, orzeł był nienaruszony. 

Do godziny 12.00 było w miarę spokojnie, jednak jeden z marynarzy stwierdził, że "coś wisi w powietrzu". O 12.15 zaczęły pojawiać się formacje Junkersów 88 (po 6 samolotów w każdej). Najpierw jedna, potem druga, trzecia... Było ich tyle, że trudno zliczyć. Zaraz wyrosły słupy wody wzbijane przez wybuchające naokoło bomby. "Garland" strzelał do nich ze wszystkich dział i karabinów maszynowych, bowiem niemieccy piloci nurkowali nawet do 50 metrów.

Mat Kisielewski i marynarz Józef Nowosad (Polak mieszkający przed wojną w Brazylii, do marynarki wstąpił na ochotnika zaraz po wybuchu wojny) obsługiwali tego dnia prawoburtowy "Oerlikon". Od razu po pojawieniu się wrogich maszyn rozpoczęli ostrzał. Zdawało się, że niebieskawo-zielone pociski smugowe już dosięgają bombowce, jednak za każdym razem, te zwinne bestie wychodziły bez szwanku.

Mat Kisielewski był niezwykle lubiany przez załogę okrętu. Cały czas mierzył lufą w niebo, wypatrując maszyn nieprzyjaciela. Kiedy tylko dostrzegł jakaś sylwetkę samolotu, grzał do niego z całym animuszem. Na całym okręcie pełno było łusek i odłamków po pociskach, ale najwięcej znajdowało się tam skąd strzelał Kisielewski.

Tymczasem polski korespondent wojenny, Bohdan Pawłowicz znajdujący się na "Garlandzie" podszedł do artylerzystów:
- Jak tam idzie?* - zapytał.
- Dobrze, tylko markotno, że żadnego dostać nie można.
- I dla mnie nie ma roboty - odpowiedział oficer torpedowy, kpt. mar. Borowski.

ORP "Garland" zimą 1942 roku / źr. wikimedia
Bomby zrzucane z samolotów spadały coraz bliżej "Garlanda". Jedna z nich trafiła w okręt, prosto w  tzw. dalekocelownik. "Dalomierzysta i telefonista ciężko ranni. Obsługi dział numer jeden i dwa wybite. Organizujemy nowe obsługi!" - krzyczał oficer artylerii, por. mar. Bartosik. Jeden z brytyjskich dowódców krążownika płynącego obok "Garlanda" tak później opisał tamtą scenę:
"Widziałem ze swego pomostu jak ściana wody i dymu czterech bomb zasłoniła "Garlanda". - Szkoda okrętu. Z Polakami już koniec. - powiedziałem do swoich oficerów, gdy spoza tej ściany wyskoczył "Garland" strzelając z dział i broni maszynowej. Zaimponowali nam..."
Dziób polskiego okrętu stanął w płomieniach. Wszędzie wokoło ranni. Ktoś z dalomierza wynosi dalomierzystę z obciętymi nogami. 
- Ostrożnie z tym... co ze mnie zostało. - powiedział.
Nie można go było uratować, stracił za dużo krwi. Zmarł dzielnie, jak prawdziwy marynarz.

Niemcy widząc dużą chmurę dymu idącą z polskiego okrętu, skupili całą uwagę właśnie na nim. Należało w tym momencie zebrać wszystkie siły i odeprzeć atak. Lewy "Oerlikon" rozpoczął ostrzał, ale prawy milczał. Okazało się, że mat Kisielewski i Józef Nowosad zginęli. Ich ciała jeszcze dymiły trafione masą odłamków. Zaraz ktoś je przykrył kocem.

Poruszając się po okręcie należało uważać, żeby nie pośliznąć się na plamie krwi, których było co nie miara. Mesa została zamieniona na salę operacyjną. Lekarz okrętowy, porucznik doktor Wilhelm Zombroń uwijał się jak w ukropie. Tego dnia musiał amputować kilka kończyn, nie mówiąc już o opatrywaniu pozostałych, mniej rannych marynarzy.

Nieprzerwane naloty skończyły się o godzinie 23.00. Niemcy twierdzili później w swoich raportach, że zniszczyli 16 statków z 39 wszystkich płynących w konwoju. Większość z nich utonęła tego feralnego dnia, 27 maja 1942 roku. Zginęło ponad dwudziestu polskich marynarzy (znacznie więcej było rannych). Jeden z nich, marynarz Wypych, przed śmiercią nucił piosenkę:
- Lżej umierać, gdy się śpiewa - mówił do kolegów.

Jeden z rannych, starszy marynarz Bomba, leżący w kajucie oficerskiej napisał krwią na ścianie:

"Polsko, jak słodko dla ciebie umierać"

ORP "Garland" ostatecznie dotarł do Murmańska w nocy 28 maja 1942 roku. Konwój, oznaczony kodową nazwą PQ-16 okazał się jednym z najkrwawszych w historii.

Poniżej znajduje się link do filmiku przygotowanego przez portal Nowa Strategia, poświęcony polskim marynarzom walczącym w II WŚ. Polecam!


* Wszystkie cytaty pochodzą z książki Bohdana Pawłowicza, pt. Krew na Oceanie.

Wszystkie grafiki z cytatami, znajdujące się na blogu są mojego autorstwa.


Bibliografia:

B. Pawłowicz, Krew na Oceanie, Warszawa 1991

"Kościuszko - to dźwięk, który przeraża ucho tyrana"

$
0
0

Pierwszy rozbiór Polski podziałał otrzeźwiająco na elitę naszego państwa. Od tego czasu, przygotowywane są reformy mające doprowadzić do wzmocnienia Rzeczypospolitej, a zwłaszcza do uniezależnienia jej od sąsiadów. Zwieńczeniem reform był akt Konstytucji 3 maja. Jednakże państwa ościenne, a zwłaszcza Rosja, nie zamierzały bezczynnie patrzeć na odradzanie się państwa polskiego. Caryca Katarzyna II wykorzystała w podstępny sposób Targowiczan (sprzeciwiali się oni wprowadzaniu reform, wśród nich był m.in. Szczęsny Potocki), aby pod pretekstem obrony przywilejów szlacheckich, wprowadzić do naszego kraju swoje wojska i przejąć władzę nad buntującą się Rzeczpospolitą.


Doszło do wojny 1792 roku, w której jedną z ważnych ról odegrał Tadeusz Kościuszko, przyszły Naczelnik insurekcji. Polacy walczyli dzielnie w obronie Konstytucji 3 maja. Zaskoczeniem okazała się postawa króla Stanisława Augusta, który przyłączył się do Targowiczan, sądząc że uratuje tym krokiem Polskę przed całkowitym uzależnieniem od mocarstw ościennych. Niestety strasznie się pomylił. Dowódcy Wojska Polskiego złożyli rezygnację i wyemigrowali z kraju. Rosja razem z Prusami dokonała kolejnego rozbioru Polski.

Wielu patriotów musiało uciekać za granicę. Ich głównym ośrodkiem stał się Lipsk, gdzie przebywali Hugo Kołłątaj, Ignacy Potocki oraz Tadeusz Kościuszko. Ten ostatni dostał na początku września 1793 roku wiadomość od tajnego warszawskiego związku, że w razie wybuchu powstania powinien stanąć na jego czele. Sam Kościuszko był zdania, że bez co najmniej 100-tysiecznej armii nie ma co liczyć na powodzenie powstania. Dlatego planował oprzeć insurekcję na barkach całego społeczeństwa. W tradycji zachowały się takie jego słowa:
„Za samą szlachtę bić się nie będę. Chcę wolności całego narodu i dla niej tylko wystawię swe życie”.
W listopadzie 1793 roku w okolicach Krakowa, odbyło się spotkanie Kościuszki z przedstawicielami krajowego sprzysiężenia. Na spotkaniu ustalono ogólny plan powstania. Caryca Katarzyna II dobrze wiedziała, że Polacy szykują powstanie. Dlatego rozpoczęły się aresztowania. Postanowiono również zredukować liczbę polskich wojsk, tak aby jak najmniej naszych rodaków było pod bronią w momencie wybuchu insurekcji. Zredukowane oddziały miały wejść w skład armii pruskiej i rosyjskiej. Uchwała o zredukowaniu wojska (21 II 1794), była głównym katalizatorem powstania.

 
Przysięga Kościuszki na krakowskim rynku /źr. wikimedia
Miłe złego początki


23 marca, Kościuszko znalazł się w Krakowie. W krótkim czasie, podległe mu oddziały zawładnęły miastem. Dzień wcześniej, niewielki garnizon rosyjski wyruszył z Krakowa, aby zatrzymać oddział polskiej jazdy pod dowództwem brygadiera Antoniego Madalińskiego, który pragnął dołączyć do przyszłych powstańców. Madaliński obawiając się rozbrojenia przez Rosjan, wyruszył z Ostrołęki 12 marca i przez kilka dni wymykał się pościgowi. Ten marsz to była iskra, która dodatkowo przyśpieszyła wybuch powstania.


Wczesnym rankiem 24 marca, Kościuszko razem z grupą oficerów zebrali się w niewielkiej kaplicy, gdzie nastąpiło poświęcenie szabel. Wtedy też padły słowa, które zostały potem przyjęte za dewizę powstańców: „Zwyciężyć albo zginąć”. Parę godzin po tym wydarzeniu nastąpiło uroczyste ogłoszenie insurekcji na krakowskim rynku. Na oczach zebranego tłumu, złożył Kościuszko taką o to przysięgę:
„Ja Tadeusz Kościuszko, przysięgam w obliczu Boga całemu Narodowi Polskiemu, iż powierzonej mi władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie jej dla obrony całości granic, odzyskania samowładności Narodu i ugruntowania powszechnej wolności używać będę. Tak mi, Panie Boże dopomóż i niewinna męka Syna Jego". 
Kolumny rosyjskie zaalarmowane marszem Madalińskiego, ciągnęły w stronę Krakowa. Kościuszko w tym czasie dysponuje zaledwie 5 tysięcznym oddziałem regularnego wojska oraz 2 tysiącami pośpiesznie zmobilizowanych chłopów. Warto zaznaczyć, że chłopi ciągnęli „do Kościuszki”, a nie „do Wojska Polskiego”. Kult Naczelnika zaczął się powoli szerzyć.


Aby rozszerzyć zasięg insurekcji, Naczelnik razem ze swoimi oddziałami opuszcza Kraków i udaje się w stronę Warszawy. 4 kwietnia Polacy spotykają na swojej drodze w okolicach wsi Racławice, kolumnę wojsk rosyjskich pod dowództwem gen. Tormasowa. Bitwa rozpoczęła się od walk wojsk regularnych, które jednak nie przyniosły rozstrzygnięcia. Tormasow postanowił przełamać lewe skrzydło polskich wojsk, używając do tego większości swoich oddziałów. Tym samym, osłabił swoje środkowe pozycje. Kościuszko dobrze zorientował się w posunięciu przeciwnika i osobiście poprowadził swoich żołnierzy w samo centrum wojsk rosyjskich. Ogromną rolę w tym ataku odegrał oddział kosynierów złożony z 320 ochotników. Zaskoczony przeciwnik musiał uznać wyższość chłopskich oddziałów. Zdobyto 12 dział. Następnie to samo zgrupowanie skierował Kościuszko na lewą flankę, gdzie ponownie przeciwnik musiał uznać wyższość Polaków. Rozbity i wykrwawiony przeciwnik musiał się wycofać. Najdzielniejszym z kosynierów okazał się Wojciech Bartos. Od tej pory nazywać się będzie Bartoszem Głowackim, bowiem takie „uszlachetnione imię” nada mu Kościuszko razem z nominacją na chorążego Regimentu Grenadierów Krakowskich.

Chorągiew Kosynierów /źr. wikimedia
Militarne znaczenie bitwy pod Racławicami było niewielkie. Natomiast znaczenie propagandowe było ogromne. Lotem błyskawicy rozniosła się po całym kraju wieść o zwycięstwie nad Rosjanami. Już 17 kwietnia wybuchają walki w Warszawie, na czele których staje szewc Jan Kiliński. Z kolej 22 marca płomień powstania dociera do Wilna (walkami w tym mieście kierował jakobin Jakub Jasiński). W stolicy Polski uformowała się Rada Najwyższa Narodowa w skład której weszli m.in. Hugo Kołłątaj i Ignacy Potocki. Planowali oni w sposób dyplomatyczny powstrzymać Austrię i Prusy od interwencji. Niestety te starania spaliły na panewce.



Polacy w odwrocie


6 czerwca 1794 roku doszło do bitwy pod Szczekocinami. Kościuszko dysponował liczbą około 15 tysięcy żołnierzy. Z kolej jego przeciwnicy, czyli generał Denisow oraz król pruski wystawili do walki około 26 tysięcy żołnierzy. Ponadto ich dodatkowym atutem była ponad 4-krotna przewaga w artylerii, która okazała się kluczowa w tej bitwie. Również tym razem główną rolę odegrali kosynierzy. Kościuszko rzucał ich trzy razy do boju. Najpierw razem z oddziałami regularnego wojska przypuścili atak na pruską piechotę. Potem powstrzymali szarżę kawalerii. Kiedy było już wiadomo, że tej bitwy nie da się wygrać, kosynierzy zostali wykorzystani po raz trzeci w celu osłoniania odwrotu regularnego wojska. Przypuścili wtedy szturm na pruskie baterie. 2000 żołnierzy uzbrojonych jedynie w piki i kosy, przeprowadziło niemal samobójczy atak wykazując się niespotykaną dyscypliną i ofiarnością. To właśnie dzięki nim oraz jeździe, którą dowodził generał Sanguszko, udało się powstrzymać wroga, tym samym ratując polskie wojsko przed całkowitym rozbiciem.


Kościuszko razem ze swoimi oddziałami udał się do Warszawy. Tam mógł się wykazać swoimi zdolnościami inżynierskimi, fortyfikując miasto. Od lipca ponad 40 tysięczna armia rosyjsko-pruska stara się przełamać linię obronną miasta. Żadna ówczesna stolica nie była tak dobrze przygotowana do oblężenia jak Warszawa. 25 tysięcy polskiego wojska wspomaganego przez mieszkańców, broniło się przez ponad 2 miesiące. Ale nie tylko w stolicy toczyły się walki. W okolicach Wilna, litewscy powstańcy wiązali część carskich sił. Z kolej wystąpienia Polaków na Śląsku, Wielkopolsce czy w samych Prusach spowodowały, że z początkiem września armia pruska odstąpiła od oblężenia. Aby wspomóc walczących żołnierzy, Kościuszko wysłał z Warszawy korpus gen. Jana Henryka Dąbrowskiego w sile 4 tysiące ludzi. Udało mu się związać Prusaków na tyle, że nie odegrali oni już większej roli w Insurekcji.


"Modlitwa Kosynierów"- obraz J. Chełmońskiego /źr. wikimedia
Tymczasem nowe zagrożenie nadciągało ze Wschodu. Od strony Ukrainy maszerował rosyjski korpus dowodzony przez generała Suworowa. Aby nie dopuścić do połączenia obu wrogich wojsk, Kościuszko wyrusza do Grodna, celem zorganizowania wcześniej rozproszonych na tym terenie oddziałów. Armia gen. Fersena odstąpiwszy od oblężenia Warszawy skierowała się na południe, po czym 4 października przeszła na prawy brzeg Wisły. Naczelnik nie miał wyjścia, musiał stoczyć bitwę, zanim nastąpi połączenie wrogich armii.


Kościuszko dysponuje w tym czasie siłą 11 tysięcy ludzi, jednak dywizja generała Ponińskiego (ponad 3 tysiące żołnierzy) była w znacznej odległości od pola bitwy i nie wiadomo było czy zdąży na czas. Generał Fersen dysponował około 14 tysiącami ludzi. Bitwa rozegrała się 10 października pod Maciejowicami. Dzień wcześniej Kościuszko wybrał dogodne pozycje do brony i rozkazał swoim żołnierzom się okopać. Dowódca rosyjski wiedział, że polskie oddziały są rozdzielone i z samego rana przypuścił atak całymi swoimi siłami. Poniński, który miał zaatakować Rosjan od tyłu, w chwili rozpoczęcia walk znajdował się o ponad 40 km od pola bitwy. Polacy pod Maciejowicami bronili swoich pozycji przez ponad 6 godzin. Jednak otoczeni przez nieprzyjaciela nie mogli dalej walczyć. Dywizja Ponińskiego nie zdążyła na czas. Kościuszko starał się jeszcze z rozbitych oddziałów zorganizować ostatnią linię obrony. Kiedy to się nie udało, jedynym wyjściem była ucieczka. Niestety, kiedy nasz przywódca rejterował z pola bitwy, koń na którym jechał upadł i przygniótł go, tak że ten nie był w stanie się ruszać. Zaraz też dopadli do niego Kozacy, raniąc go pikami w biodro i plecy. Nie wiedzieli bowiem, że tutaj leży wódz powstania, ponieważ Kościuszko był ubrany w skromne szare odzienie. Tymczasem jeden z polskich dragonów, który leżał koło Kościuszki udając nieżywego, podniósł nagle krzyk, że zabito Naczelnika. Kozacy zawołali kogoś wyższego rangą, po czym Kościuszko został zniesiony z pola bitwy na zaimprowizowanych noszach.


Biada zwyciężonym


Kto wie, gdyby Rosjanie nie schwytali dowódcy insurekcji, to dalsza walka odniosła by jakiś skutek. Jednak w tym przypadku, utrata wodza zadecydowała o dalszych losach powstania. W trzy tygodnie po bitwie, Rosjanie dotarli do Warszawy. Została stoczona ostatnia batalia insurekcji, tym samym była to ostatnia bitwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Doszło po niej do rzezi ludności cywilnej na Pradze. W kilka godzin zginęło około 20 tysięcy Polaków.


Ostateczna kapitulacja powstania nastąpiła 16 listopada w Radoszycach. Do twierdzy Pietropawłowskiej trafili: Tadeusz Kościuszko, Jan Kiliński, Ignacy Potocki, Julian Ursyn Niemcewicz i wielu innych zasłużonych obywateli. Około 12 tysięcy Polaków zostało zesłanych na Syberię. Caryca Katarzyna II wybiła z tej okazji specjalny medal na którym widniał napis: „Przywróciłam to, co było oderwane”. W następnym roku doszło do III rozbioru i Polska zniknęła z mapy Europy.


Insurekcja Kościuszkowska to nie tylko 200 dni walki o niezależny byt państwowy, to przede wszystkim początek narodowowyzwoleńczej walki, którą Polacy będą toczyć nieprzerwanie, aż do odzyskania niepodległości.


Drzeworyt Juliusza Kossaka /źr. wikimedia
Wszystkie grafiki z cytatami, znajdujące się na blogu są mojego autorstwa.

Bibliografia:


1. Jan Stanisław Kopczewski, Tadeusz Kościuszko, Warszawa 1971,


2. Bolesław Oleksowicz, Legenda Kościuszki. Narodziny, Gdańsk 2000.


"The Bloody Poles"

$
0
0

12 września 1939 roku, we francuskim miasteczku Abbeville, przywódcy Francji i Wielkiej Brytanii zadecydowali o nie podejmowaniu żadnych poważniejszych działań w celu odciążenia samotnie walczącej Polski. 5 lat później, to samo miasteczko, zostało wyzwolone przez... polską 1. Dywizję Pancerną pod dowództwem generała Stanisława Maczka!

Wskutek defensywnej postawy Francji i Wielkiej Brytanii, na zachodzie rozpoczęła się "dziwna wojna" (niem. "Sitzkrieg"- "wojna siedząca"). Tym samym alianci złamali swoje zobowiązania w stosunku do naszego kraju, bowiem z chwilą ataku Niemiec na Polskę, powinni rozpocząć ofensywę lotniczą, a w 15. dniu mobilizacji rozpocząć pełną ofensywę.

Historia 1. Dywizji Pancernej (PSZ) jest niezwykle ciekawa. Została powołana do życia rozkazem Naczelnego Wodza (generała broni Władysława Sikorskiego) z dnia 25 lutego 1942 roku. Z początku jej zadaniem było osłanianie wschodniego wybrzeża (Szkocja) Wielkiej Brytanii przed niemieckim desantem. Zanim polscy żołnierze wylądowali na Starym Kontynencie, przechodzili liczne ćwiczenia i kursy. Co ciekawe, 1. Dywizja Pancerna osiągała najlepsze wyniki ze wszystkich alianckich dywizji na strzelnicy Kirckudbright.

"Czarna Kawaleria" (tak nazywano polskich czołgistów) była wyposażona w amerykańskie czołgi M4 Sherman oraz brytyjskie Mk VIII Cromwell. Dodatkowo posiadała brytyjskie gąsienicowe transportery opancerzone typu Carrier.
Walki uliczne w Twielt /źr. wikimedia
Generał Maczek doskonale znał wartość swojej dywizji. Wiedział, czego może po niej oczekiwać. Uważał, że najlepiej sprawdzi się jako jednostka ofensywna, a nie defensywna. Polscy żołnierze mieli nad swoimi angielskimi kolegami przewagę doświadczenia, które zawsze podczas wojny odgrywa niebagatelną rolę.

Pod koniec lipca 1944 roku, Polacy zostali przerzuceni na kontynent, dokładnie do Normandii. Pełną gotowość bojową osiągnęli 8 sierpnia. Od tej pory toczyli zażarte boje z Niemcami (często z dywizjami SS) o każdy piędź ziemi. Kluczowym momentem była bitwa pod Falaise, w której polskie jednostki otoczyły wojska przeciwnika. Zacytujmy generała Montgomerego: "Niemcy byli jakby w butelce, a polska dywizja była korkiem, którym ich w niej zamknęliśmy".

Kiedy 21 sierpnia, na pomoc Polakom przybyła 4. Kanadyjska Dywizja Pancerna, jej żołnierze zobaczyli zmęczonych, pokrwawionych ale szczęśliwych Polaków, bowiem tego dnia wzięli do niewoli mnóstwo Niemców z elitarnych dywizji SS. Wtedy jeden z Kanadyjczyków powiedział z podziwem:
"Bloody Poles, what a job!" - "Krwawi Polacy, co za robota!"*

Po bitwie pod Falaise, polska 1. Dywizja Pancerna w ciągu 9 dni przebyła 400 km. Do końca roku Polacy sami, bądź współdziałając z aliantami wyzwolili wiele francuskich, belgijskich i holenderskich miast, m.in. wspomniane wcześniej Abbeville, Twielt czy Bredę. W maju 1945 roku 1. Dywizja Pancerna wkroczyła (Niemcy skapitulowali) do bazy morskiej w Wilhelmshaven. 

Do czerwca 1947 roku, 1. Dywizja Pancerna pod dowództwem generała Klemensa Rudnickiego, pełniła służbę okupacyjną w północno-zachodnich Niemczech. Następnie została przerzucona do Wielkiej Brytanii gdzie ją zdemobilizowano.

Ciekawy filmik o 1. Dywizji Pancernej przygotowany przez portal Nowa Strategia:



* Wyrażenie "bloody Poles", można również przetłumaczyć jako "cholerni Polacy", które akurat w tym przypadku nie oznacza nic obraźliwego, lecz jest wyrazem podziwu dla naszej nacji.

Wszystkie grafiki z cytatami na tym blogu są mojego autorstwa.

Bibliografia:

Anthony Beevor, Druga Wojna Światowa, Kraków 2013,

Kacper Śledziński, Czarna Kawaleria, Kraków 2011.

"Polacy zbombardowali Warszawę" - niemiecka propaganda przeciw Polsce w 1939 roku

$
0
0

Wrzesień 1939 roku.


Polska zaatakowana przez nazistowskie Niemcy Adolfa Hitlera, stawia dzielny opór. Gdzieś na uboczu głównego konfliktu toczy się jednak zupełnie inna wojna. Zaczęła się dużo wcześniej, a jej żołnierze nie używają karabinów lecz maszyn do pisania. Jest to wojna propagandowa.

Bill Shirer, amerykański dziennikarz radiowy pracujący dla stacji CBS, kilka tygodni przed wybuchem II Wojny Światowej znajdował się w Berlinie. W tym czasie, w niemieckich gazetach, można było znaleźć masę artykułów szkalujących Polskę i Polaków. Billowi rzucił się w oczy jeden z takich tekstów, bowiem nagłówek dotyczył miasta do którego właśnie się wybierał: "Warszawa grozi zbombardowaniem Gdańska! Niewiarygodny atak odwiecznego polskiego szaleństwa!".

Kiedy Bill Shirer przyjechał na dwa tygodnie do Gdańska, przekonał się kto tak naprawdę jest szalony i zagraża pokojowi. 
"Po ulicach pędziły niemieckie samochody i ciężarówki wojskowe. W moim hotelu pełno było oficerów Wehrmachtu. Drogi do Polski zostały zablokowane zaporami z pni i rowami przeciwczołgowymi. Wystarczyło się rozejrzeć aby dostrzec, że Niemcy przywieźli dużo karabinów maszynowych, dział przeciwlotniczych, broni przeciwpancernej i lekkiej artylerii" - wspominał później. 
Nasza grafika poświęcona polskim żołnierzom, walczącym 
w wojnie obronnej Polski w 1939 roku.
"Pokojowo" nastawieni Niemcy, nie pozwolili mu nadawać z Gdańska. Przeniósł się do Gdyni, 100-tysięcznego miasta, które nie tak dawno temu było wioską rybacką liczącą 400-tu mieszkańców. Amerykanin był pod wrażeniem tej przemiany. Odnośnie postawy Polaków to w jego dzienniku znalazł się taki wpis: 
"Szyderstwa Berlina i Goebbelsowska kampania prasowa kłamstw i wymyślonych incydentów nie robią na nikim wrażenia" - pisał o Polakach.
Tymczasem kierownictwo amerykańskiej stacji zwróciło uwagę Billowi, że nadaje same smutne wieści. Zaproponowali mu aby zrobił audycję pod tytułem "Europa tańczy" (o nocnych klubach!). Shirer odmówił. "Nie zrobimy tego, choćby mieli nas wyrzucić z pracy" - mówił przez telefon do swojego kolegi po fachu, przebywającego w Paryżu. Kiedy 1-go września Niemcy napadły na Polskę, Bill zapisał w dzienniku: "Jawny, niewybaczalny, niesprowokowany akt agresji".

Bill Shirer w 1961 roku /źr. wikipedia
Kiedy niemieckie samoloty bombardowały Warszawę i inne polskie miasta, w faszystowskich gazetach można było znaleźć artykuły, że to Polacy są odpowiedzialni za rzeź cywili (ciekawostka: kiedy Kriegsmarine zatopiła angielski statek Athenia, Niemcy twierdzili, że to Wielka Brytania sama zatopiła statek, aby skłonić USA do przystąpienia do wojny). 

Niewiele osób wie, ale amerykańskie stacje radiowe, m.in. NBC czy Mutual od 8 września, prawie wcale nie podawały informacji wojennych. Kierowali się rządowym uzasadnieniem iż "wiadomości wojenne mogą doprowadzić do nieopanowanego, oddolnego nacisku ze strony zwolenników amerykańskiej interwencji". Stacja CBS nie podporządkowała się temu komunikatowi, dzięki czemu do końca wojny utrzymała pozycję lidera w przekazywaniu wiadomości z frontu.
Jednakże i reporterzy stacji CBS, jako Amerykanie musieli zachowywać neutralność (Stany do 1941 roku były neutralne). Shirer obchodził tą zasadę, zręcznie posługując się aluzją i ironią. Kiedy niemieckie gazety twierdziły, że Polacy ostrzelali swoją stolicę, tak to skomentował: 
"Dziś wieczorem zwróciłem uwagę na tytuł w gazecie: POLACY ZBOMBARDOWALI WARSZAWĘ. Myślałem, że to błąd drukarski, dopóki nie przeczytałem artykułu i nie przekonałem się, że jest to oficjalny komunikat niemieckiego Naczelnego Dowództwa".
Pod koniec września, Shirer oraz dziennikarze z innych krajów zostali zabrani przez Niemców do Gdyni. Mogli obserwować nierówną walkę polskich oddziałów z przeważającymi siłami przeciwnika. Potem Bill wspominał ten moment tymi słowami: "...To była beznadziejna sprawa, ale oni (Polacy) jednak walczyli. Niemieccy oficerowie chwalili ich odwagę".

Wrogo nastawiony do III Rzeszy Shirer, dał się jednak raz nabrać niemieckiej propagandzie (inni dziennikarze również). Chodzi o słynne twierdzenie, że polscy kawalerzyści szarżowali na niemieckie czołgi. Niemcy zabrali ich któregoś dnia na pole bitwy, które było usłane zwłokami koni i poległych kawalerzystów. Naziści wbili im do głowy, że cała polska dywizja przypuściła szarżę na sto niemieckich czołgów. Prawda oczywiście wyglądała zupełnie inaczej. Dzień wcześniej, dwa szwadrony polskiej jazdy przypuściły atak na batalion niemieckiej piechoty. W trakcie walk nadciągnęły wozy pancerne i czołgi, które zabiły kilkudziesięciu kawalerzystów. Tak narodził się mit, że Polacy atakowali niemieckie czołgi z szabelką w dłoni.

Wszystkie grafiki z cytatami, znajdujące się na blogu są mojego autorstwa.

Bibliografia:

S. Cloud, L. Olson, Chłopcy Murrowa. Na frontach wojny i dziennikarstwa, Warszawa 2006.

Data publikacji artykułu: 7.04.2014

"Łatwo jest mówić o Polsce, trudniej dla niej pracować, jeszcze trudniej umrzeć, a najtrudniej cierpieć"

$
0
0

Kiedy ucichły ostatnie wystrzały kampanii wrześniowej, Niemcy zaczęli wprowadzać w podbitej Polsce własną administrację. W dawnym budynku Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego przy alei Szucha 25 w Warszawie, urządzili siedzibę Gestapo (tajnej policji utworzonej w 1933 roku), która miała za zadanie zwalczanie oporu Polaków.


Aby usprawnić pracę tajnej policji, postanowiono podzielić Gestapo na kilka referatów, które z kolej dzieliły się na sekcje. Główny schemat organizacyjny prezentował się następująco:

  • Referat A - miał za zadanie zwalczanie polskiego ruchu oporu.
  • Referat B - był odpowiedzialny za kościoły, wolnomularstwo, sprawy żydowskie.
  • Referat C - zajmował się wywiadem, zakładnikami, więzieniami śledczymi, emigrantami i cudzoziemcami.
  • Referat E -  zajmował się kontrwywiadem, szpiegostwem gospodarczym, sprawami granicznymi i paszportowymi oraz dezerterami z armii niemieckiej.
  • Referat N - zbierał i analizował informacje, donosy i meldunki konfidentów.
Gmach w przy alej Szucha, był głównym miejscem przesłuchań złapanych Polaków. Przywożono tutaj osoby z Pawiaka, innych wiezień dystryktu warszawskiego oraz dopiero co złapane osoby. Oczekujących na przesłuchanie przetrzymywano w tzw. "tramwajach". Były to sale pozbawione okien, z równo ustawionymi krzesłami, w których przebywało maksymalnie 15 osób. Oczywiście przetrzymywani nie mogli ze sobą rozmawiać.

Gen. Stefan Rowecki "Grot" - dowódca AK.
Zginął w niemieckiej niewoli
Kiedy więzień, nie chciał dobrowolnie zeznawać, poddawano go wymyślnym torturom. Na przykład delikatne części ciała takie jak twarz czy pięty, przypalano papierosami. Bito z zastosowaniem różnych narzędzi, głównie pałek, żelaznych prętów, pejczy i wszystkiego co się znalazło pod ręką. Szczuto psami, wybijano przednie zęby, zdzierano paznokcie, duszono wkładając głowę do wiadra pełnego wody oraz używano wielu innych metod. Często zdarzało się, że pomimo tych wszystkich tortur, więzień nie był skory do zeznań. Wtedy przyprowadzano kogoś z jego rodziny lub bliskich i na jego oczach torturowano daną osobę. 

Radioodbiornik Telefunken, służący do zagłuszania krzyków
torturowanych więźniów/źr. wikimedia
Krzyki więźniów były zagłuszane przez odbiornik radiowy Telefunken, ustawiony na maksymalną głośność. Przesłuchujący nie mieli taryfy ulgowej dla nikogo. Zdarzały się przypadki katowania kobiet w stanie zaawansowanej ciąży.

Dla więźniów, torturowanych w taki bestialski sposób, przesłuchania kończyły się o ile nie śmiercią to często trwałym kalectwem. Wielu przetrzymywanych wolało popełnić samobójstwo, niż dać się "przesłuchać". Skatowanych więźniów, którzy po torturach nie mieli siły samodzielnie się poruszać, ciągnięto po podłodze za włosy lub za sznurek zarzucony na szyję. 

Na Szucha był więziony, a następnie zamęczony na śmierć Jan Piekałkiewicz, Delegat Rządu na Kraj, najwyższy przedstawiciel władz cywilnych Polskiego Państwa Podziemnego. Z kolej Wanda Ossowska, członek Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), związana z wywiadem zagranicznym była przesłuchiwana 57 razy!

Nie wiadomo ile dokładnie osób zginęło na skutek tortur. Większość dokumentów została spalona w 1944 roku. Jednak obraz zbrodni, ukazuje nam, liczba znalezionych ludzkich szczątek w podziemiach gmachu. Było to około 5,5 ton kości i prochów.

Obecnie w gmachu przy alej Szucha, znajduje się Muzeum Walki i Męczeństwa. Jest to jedno z najlepiej zachowanych miejsc kaźni Polaków w Warszawie.

Wszystkie grafiki z cytatami, znajdujące się na blogu są mojego autorstwa.

Spryt, inteligencja i seks! Jak niewolnica z Polski, została żoną sułtana?

$
0
0

Porwana z Polski* przez Tatarów. Ofiarowana w darze sułtanowi Sulejmanowi Wspaniałemu. Została jego pierwszą żoną. Kobieta, dla której najpotężniejszy władca Imperium Osmańskiego, pisał romantyczne wiersze. Oto historia Roksolany!

Roksolana była córką prawosławnego popa z Rohatynia (70 km od Lwowa). W 1509 roku, podczas jednego z tatarskich najazdów, Aleksandra Lisowska (lub Anastazja, prawdziwe imię i nazwisko Roksolany) została wzięta w jasyr. Trafiła do wielkiego wezyra Ibrahima. Przebywając na jego dworze, a potem haremie, nauczyła się języka i kultury wschodu. Jednak najważniejszą rzeczą, jakiej się nauczyła w haremie wielkiego wezyra, była sztuka miłości (ars amandi). Niewątpliwie, miała duży wpływ na jej dalszą karierę.

Najprawdopodobniej przed rokiem 1526, trafiła do Stambułu jako prezent dla sułtana. Ten, umieścił ją w swoim Wielkim Haremie. W pałacu panowała swoista hierarchia. To samo dotyczyło haremu. Kobiety dzieliły się na niewolnice, kobiety wolne, nałożnice oraz żony. Nie wiemy dokładnie kiedy Roksolana urodziła syna. Pewne jest jednak to, że sułtan bardzo ją lubił i uznał za jedną z żon (trzecią w kolejności). Był to ogromny sukces, zważywszy na to, że w haremie znajdowało się kilkaset pięknych kobiet.

Ojciec Sulejmana, aby zapobiec konfliktom o sukcesję, wprowadził surowe prawo. Wszystkie dzieci, które urodziły się z nieprawego łoża, powinny zostać pozbawione życia! Sytuacja Roksolany nie wyglądała różowo. Pomogło jej pewne wydarzenie, które rozegrała po mistrzowsku.

Roksolana / źr. wikimedia
Pewnego dnia, doszło do kłótni pomiędzy Roksolaną i Gulbahar (pierwszą żoną i matką następcy tronu Mustafy). Ta druga, na oczach gapiów, wyszarpała za włosy i podrapała twarz, swojej konkurentce. Upokorzona Roksolana, postanowiła nie spotykać się z sułtanem. Mogła tym zagraniem rozgniewać władcę i zginąć. Jednakże, Sulejman postanowił wypędzić Gulbahar i jej potomstwo. Jej miejsce zajęła Roksolana. Od tej pory, branka z Polski, była pierwszą żoną, jednego z najpotężniejszych władców w ówczesnym świecie. Sulejman pisał nawet romantyczne wiersze dla swojej oblubienicy:

Tajemnicza przyjaciółko, mieniąca się rybko, kochanko!
Sekretna powiernico, królowo piękności, sułtanko! (...)
Cudnowłosa, pięknobrewa, luba, zalotna wybranko!
Jak żyć bez ciebie, tyś mi pomocą, moja chrześcijanko!

W niedługim czasie po tych wydarzeniach, został zamordowany wielki wezyr Ibrahim. Zapewne nie traktował swojej byłej niewolnicy, w najwłaściwszy sposób. Zginął z polecenia Roksolany. Nie był on jedyną ofiarą niewolnicy z Polski. Jego los podzielił Mustafa, który nie pogodził się z utratą praw do tronu. Roksolana sfabrykowała list byłego następcy tronu do szacha perskiego, w którym ten pierwszy prosi o pomoc w zgładzeniu Sulejmana. List dostał się do rąk sułtana. W taki właśnie sprytny sposób, Churrem (perskie imię Roksolany) pozbywała się przeciwników.

Urodziła Sulejmanowi kilkoro dzieci. Jedno z nich, po śmierci wielkiego władcy, zasiadło na tronie. Był nim Selim II, zwany Pijakiem. Jak pokazała historia, okazał się jednym z najgorszych sułtanów w historii. Jako ciekawostkę można dodać, że Roksolana popierała pokojowe stosunki z Polską. Zachowały się jej listy do królowej Bony i Zygmunta Augusta.

Wszystkie grafiki z cytatami, znajdujące się na blogu, są mojego autorstwa.

* Została porwana z terenów I Rzeczypospolitej, jednakże nie była Polką, lecz Rusinką. Dzisiaj byśmy powiedzieli, że Ukrainką.

Bibliografia:

Jerzy S. Łątka, Sulejman I Wspaniały, Warszawa 2004

http://www.mowiawieki.pl/index.php?page=artykul&id=357

http://wilanow-palac.pl/roksolana_ukrainska_femme_fatale_nad_bosforem.html

Wpis dodany 21.04.2014

Ostatni z Wyklętych

$
0
0

21 października 1963 r. grupa operacyjna SB-ZOMO otoczyła gospodarstwo Wacława Becia w Majdanie Kozic Górnych, gdzie przebywał ostatni z Żołnierzy Wyklętych, Józef Franczak „Lalek”, „Laluś”.


Widząc, że teren został obstawiony przez bezpiekę „Lalek” nie poddał się. Podjął ostatnią w swoim życiu decyzję – przebijać się. Jak wspominała jego siostra, Celina Mazur, jej brat wyskoczył przez okno, próbując przedostać się przez pierścień okrążenia. Został jednak zauważony i wezwany do poddania się. „Biegnąc rzucał granaty. Żaden nie wybuchł. Jak się później okazało, wszystkie miały wykręcone zapalniki, a było ich sześć”– mówiła. Komuniści otworzyli do niego ogień, Józef Franczak został śmiertelnie trafiony. Peerelowski aparat bezpieczeństwa odniósł niebywały sukces, choć zlikwidowanie ostatniego polskiego partyzanta zajęło im kilkanaście lat. 

Zwłoki „Lalka” zostały przewiezione do Lublina, gdzie w miejscowym Zakładzie Medycyny Sądowej dokonano sekcji zwłok. Z polecenia prokuratora dokonano dekapitacji ciała (jeden z esbeków powiedział pani Celinie, że tak właśnie postępuje się z „bandytami”) Następnie potajemnie pogrzebano nagie zwłoki na cmentarzu przy ulicy Unickiej. Siostra Franczaka dowiedziała się, w którym miejscu pochowano jej brata. Dopiero po dwudziestu latach od jego śmierci udało jej się przenieść szczątki na cmentarz do miejscowości Piaski.

Józef Franczak urodził się 19 marca 1918 r. w Majdanie Kozic. Przed II wojną światową ukończył Szkołę Podoficerów Żandarmerii Wojskowej w Grudziądzu. Otrzymał przydział do jednostki żandarmerii w Równem. Podczas kampanii wrześniowej dostał się do sowieckiej niewoli, jednak udało mu się z niej zbiec. W czasie okupacji związał się ze Związkiem Walki Zbrojnej – Armią Krajową. Gdy na Lubelszczyznę zawitała Armia Czerwona i Ludowe Wojsko Polskie, został objęty poborem do II Armii Wojska Polskiego. Obawiając się jednak o swoje bezpieczeństwo z racji przynależności do polskich struktur podziemnych zdezerterował. 

Ukrywał się w Łodzi, a później w Sopocie. Kiedy w połowie 1946 r. odwiedzał rodzinne tereny dostał się w zasięg obławy przeprowadzonej przez Urząd Bezpieczeństwa. Podczas przejazdu w okolicy Głuska pod Lublinem aresztantom udało się obezwładnić konwojujących ich ubeków. Jako ścigany przez władze przyłączył się do oddziału organizacji Wolność i Niezawisłość kapitana Zdzisława Brońskiego „Uskoka”. Na jego tropie co rusz pojawiali się ubecy, członkowie Polskiej Partii Robotniczej czy funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej. W maju 1948 r. w zasadzce przeprowadzonej przez UB „Lalek”stracił dwóch żołnierzy („Walerka” i „Pomidorka”) oraz dwóch rannych („Małego” i „Sęka”). Szczęście dopisało mu także podczas wymiany ognia z milicjantami w sklepie Antoniego Mazurka w Wyganowicach. Pomimo postrzału w brzuch udało mu się zbiec. 
Nagrobek "Lalka" w Piaskach / źr. wikimedia
Po samobójczej śmierci „Uskoka” 21 maja 1949 r. Franczak został samotnikiem. Przez kolejne lata skutecznie umykał wszelkiego rodzaju próbom schwytania go przez UB. Nękani przez ubeków członkowie jego rodziny, sąsiedzi i znajomi nie zdradzili aktualnych miejsc pobytu „Lalka”. Wiele osób poniosło za swoją postawę karę, jak na przykład oskarżonych o „udzielanie pomocy zbrojnej bandzie Franczaka” kilkunastu mieszkańców wsi Stryjno, którzy stanęli przed sądem i otrzymali wyroki więzienia. Lata jednak robiły swoje, a ciągłe zmienianie miejsc pobytu w końcu musiało przynieść kiedyś wsypę. 

Warto zwrócić uwagę, że od września 1939 r. do października roku 1963 Józef Franczak przebywał w ciągłej konspiracji, co na pewno nie wpłynęło dobrze na jego stan fizyczny i psychiczny. Mimo tych problemów nie poddał się, licząc że może uda mu się doczekać wolnej od komunistów Ojczyzny. W końcu ubeckie próby wpadnięcia na trop „Lalka” przyniosły skutek. Bezpieka zwerbowała do współpracy Stanisława Mazura, który był bratankiem ojca narzeczonej Franczaka, Danuty. W sierpniu 1963 r. udało mu się spotkać z poszukiwanym. Podczas drugiego spotkania konfident UB miał mieć przy sobie podsłuch, dzięki któremu udałoby się namierzyć miejsce przebywania poszukiwanego od lat „bandyty”. Technika zawiodła ale Mazur zapamiętał numery rejestracyjne motocykla, na którym przyjechał Franczak. Reszta była już prosta. 

Bibliografia:

1. Henryk Pająk, Uskok kontra UB, Lublin 1992,
2. Joanna Wieliczka - Szarkowa, Żołnierze Wyklęci, Kraków 2013

Autor artykułu: Jacek Ostrowski. Absolwent historii UMCS. Jego zainteresowania to historia XX-lecia międzywojennego, front wschodni podczas II WŚ, historia wojsk powietrznodesantowych oraz dzieje Waffen SS.

Obrońca Warszawy

$
0
0

27 października 1939 roku Gestapo aresztowało Stefana Starzyńskiego, który w trudnych chwilach września 1939 roku zagrzewał warszawiaków do boju z Niemcami. Oto jego historia.

Stefan Starzyński urodził się 19 sierpnia 1893 r. w Warszawie. Podczas nauki w gimnazjum w Łowiczu brał udział w strajku młodzieży, a także wziął uczestnictwo w miejscowej konspiracji (trzykrotnie aresztowany przez carską policję). Po przenosinach do Warszawy rozpoczął studia ekonomiczne na Wyższych Kursach Handlowych im. Augusta Zielińskiego. Niedługo po wybuchu I wojny światowej przeprowadził się do Łodzi, a następnie do Krakowa, gdzie wstąpił do tworzących się Legionów Polskich. Podczas służby w I Brygadzie był członkiem sekcji wywiadowczej, a później walczył jako dowódca plutonu II batalionu 5. pułku I Brygady w bitwach nad Stochodem, Rudką Sitowicką czy Sitowiczami. Po kryzysie przysięgowym, podczas którego odmówił złożenia przysięgi wierności został internowany w obozie w Beniaminowie. Na początku 1918 r. został zwolniony i związał się z Polską Organizacją Wojskową. 10 listopada 1918 r. wstąpił do tworzącego się Wojska Polskiego. Kolejne przydziały Starzyńskiego obejmowały Lublin, Chełm i Warszawę (przydział do II Oddziału Sztabu Generalnego WP). 

W wojnie 1920 r. walczył jako oficer liniowy, by następnie zostać szefem wywiadu 12 Dywizji Piechoty. Ostatnim przydziałem przyszłego prezydenta Warszawy była 5. Dywizja Piechoty. Po zakończeniu służby wojskowej w 1921 r. odszedł do rezerwy w stopniu majora. Następnie wyjechał do Moskwy, gdzie otrzymał stanowisko sekretarza przy komisji realizującej postanowienia podpisanego 18 marca 1921 r. traktatu ryskiego. Praca w stolicy Rosji Sowieckiej trwała trzy lata. Po powrocie do kraju Starzyński pracował w Komitecie Ekonomicznym Rady Ministrów. Po przewrocie majowym, jako jeden z piłsudczyków pełnił ważne funkcje państwowe. Otrzymał m.in. dwukrotnie tekę wiceministra skarbu, a także był wiceprezesem Banku Gospodarstwa Krajowego. Zasiadał ponadto w ławach poselskich z ramienia BBWR i OZON-u.


Stefan Starzyński najbardziej znany jest jednak z pełnienia funkcji prezydenta Warszawy, którą to sprawował w latach 1934-1939. Od początku starał się pozyskać mieszkańców stolicy, nie unikał spotkań, przemówień, itp. Jego celem było powstanie Wielkiej Warszawy. Służyć temu miała rozbudowa urbanistyczna miasta, rozwinięcie sieci komunikacyjnej (planowano budowę  metra). Jako specjalista od finansów zadbał o ich przejrzystość i zbilansowanie budżetu. Duże środki przekazywano na oświatę i kulturę. Jako prezydent stolicy rzucił słynne hasło: „Warszawa w kwiatach i zieleni”.


Po wybuchu wojny pozostał na swoim stanowisku, choć miał propozycję wyjazdu razem z rządem. 8 września Stefan Starzyński został Komisarzem Cywilnym przy Dowództwie Obrony Warszawy. Na łamach Kuriera Warszawskiego ukazało się oświadczenie Starzyńskiego: „Obejmując władzę, podporządkowuję sobie wszystkie lokalne urzędy cywilne, których przedstawiciele zgłaszać się mają po instrukcje, oraz wzywam wszystkich obywateli Stolicy, aby zgodnie z wezwaniami ogłaszanymi przez radio stanęli z powrotem na swoich posterunkach, a życie codzienne toczyło się normalnie. Celem mojej pracy jest zapewnić wojsku zaspokajanie wszelkich jego potrzeb i zabezpieczyć normalne funkcjonowanie życia codziennego ludności cywilnej. Policja Państwowa, a ze strony społeczeństwa Straż Obywatelska, zapewnią ludności ład i porządek”.


15 września w przemówienie radiowym prezydent Starzyński zwrócił się do rządów Anglii i Francji o dopełnienie zobowiązań sojuszniczych wobec Rzeczpospolitej. Osiem dni później warszawiacy mogli po raz ostatni usłyszeć głos swojego prezydenta. Po kapitulacji Warszawy Niemcy nie pozwolili zbyt długo cieszyć się wolnością. 27 października Stefan Starzyński przebywający w warszawskim ratuszu został aresztowany przez Gestapo. Początkowo przewieziono go do Aresztu Centralnego na Daniłowiczowskiej, a następnie umieszczono na Pawiaku. Tam kontakt z prezydentem nawiązała Irena Wirszyłłowa, strażniczka więzienna i jednocześnie współpracownica Służby Zwycięstwu Polsce. Dowództwo SZP przygotowało plan odbicia Starzyńskiego, jednak ten nie zgodził się na to, przewidując w rezultacie niemieckie represje wobec ludności cywilnej.

Dzień lub dwa przed wigilią 1939 r. urywa się ostatni ślad co do losów Stefana Starzyńskiego. Przez lata namnożyło się kilka różnych opcji co do jego śmierci. Pojawiały się informacje, że zginął rozstrzelany zimą 1939/40 w parku natolińskim. Dochodziły także sygnały o śmierci Starzyńskiego w berlińskim Spandau, obozach w Dachau, Dora lub Flossenburg.
Symboliczny grób S. Starzyńskiego na warszawskich Powązkach
źr. wikimedia commons
Półtora miesiąca temu IPN podał do wiadomości informację, że po przeprowadzonym śledztwie udało się ustalić, że Stefan Starzyński został wywieziony z Pawiaka i zamordowany 22 lub 23 grudnia 1939 r. w nieznanym miejscu przez funkcjonariuszy Gestapo. Udało się poznać nazwiska hitlerowskich oprawców: SS-Oberscharfűhrer Schimann, SS-Hauptscharfűhrer Weber i SS-Unterscharfűhrer Perlbach. Niestety nie udało się ustalić ani miejsca śmierci, ani pochówku prezydenta Starzyńskiego. Symboliczny grób Stefana Starzyńskiego znajduje się na warszawskich Powązkach.

Bibliografia:

1. Marian M. Drozdowski, Starzyński - Legionista, polityk gospodarczy, prezydent Warszawy, Warszawa 2006,

2. Osica Janusz, Sowa Andrzej, Wieczorkiewicz Paweł, 1939 - Ostatni rok pokoju, pierwszy rok wojny, Warszawa 2010,

3. http://nowahistoria.interia.pl/aktualnosci/news-stefan-starzynski-zginal-juz-w-1939-roku-ipn-ustalil-okolicz,nId,1497412  dostęp 25.10.2014 r.

Autor artykułu: Jacek Ostrowski. Absolwent historii UMCS. Jego zainteresowania to historia XX - lecia międzywojennego, front wschodni podczas II WŚ, historia wojsk powietrznodesantowych oraz dzieje Waffen SS.


13 grudnia 1981

$
0
0
13 grudnia 1981 r. zdumieni obywatele Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej dowiedzieli się z ekranów swoich telewizorów oraz odbiorników radiowych, że na terenie całego kraju wprowadzony został Stan Wojenny. Generał Wojciech Jaruzelski, pełniący wówczas funkcje I Sekretarza KC PZPR, Szefa Rady Ministrów i Ministra Obrony Narodowej ogłosił tą wiadomość w specjalnie przygotowanym przemówieniu. Informacja ta była emitowana przez cały dzień. Poniżej słynne wystąpienie gen. Jaruzelskiego:


Przygotowania do zamachu stanu rozpoczęto już w październiku 1980 r. Można więc stwierdzić, że „władza ludowa” miała wystarczająco dużo czasu i możliwości, aby skutecznie przeprowadzić całą operację.
Nadzór nad planami sprawował m.in. marszałek Związku Radzieckiego, Iwan Kulikow, pełniący wówczas funkcję dowódcy sił Układu Warszawskiego. Biuro Polityczne KC PZPR zaaprobowało decyzję gen. Jaruzelskiego o wprowadzeniu w Polsce Stanu Wojennego w dniu 5 grudnia 1981 r. Działania skierowane przeciwko opozycji demokratycznej rozpoczęto w nocy z 12/13 grudnia.


Komuniści w ramach akcji „Azalia” rozpoczęli od przejęcia kontroli nad radiem, telewizją oraz łącznością na terenie kraju. Zainicjowano także proces internowania działaczy opozycyjnej „Solidarności”, których listy były od dawna przygotowane (operacja „Jodła”). W więzieniach i ośrodkach internowania znaleźli się także niepokorni  lub niewygodni działacze PZPR (m.in. Edward Gierek i Piotr Jaroszewicz). Na potrzeby nowej sytuacji 13 grudnia zmieniony został kodeks postępowania karnego (wprowadzony został tryb doraźny i przyspieszony, a sądy wojskowe otrzymały większe kompetencje). Na ulicach pojawiły się patrole MO, ZOMO, ORMO i wojska, które znajdowały się w gotowości od kilku dni. Żołnierzom towarzyszyły czołgi i transportery opancerzone. Na ulicach pojawiły się obwieszczenia o wprowadzeniu na terenie całego kraju Stanu Wojennego i zalecenia władz skierowane do obywateli. Polacy dowiedzieli się, że bez specjalnej przepustki nie mogą opuszczać miejsca zamieszkania. Ustanowiono także godzinę policyjną (od 22 do 6), której ściśle przestrzegano. Cenzurze poddane miały zostać listy oraz rozmowy telefoniczne. Zakazano zgromadzeń publicznych oraz strajków. Związki zawodowe zostały zawieszone, a zakłady pracy zostały zmilitaryzowane.


Władzę w kraju przejęła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, na której czele stanął Jaruzelski. Organ ten powołany bezprawnie - jej członkowie nie posiadali rękojmi prawnej do rozpoczęcia swojej działalności został powołany do życia dekretem Rady Narodowej w nocy z 12/13 grudnia 1981 r. Krótko po północy 13 grudnia w Belwederze doszło do spotkania członków Rady Państwa, którzy zostali poinformowani o mającym się wydarzyć zamachu stanu. Prawie wszyscy zgodzili się na rozpoczęcie działań. Jedynie przewodniczący PAX, Ryszard Reiff zagłosował przeciwko wprowadzeniu Stanu Wojennego. Nie miało to jednak żadnego znaczenia.


Fragment okładki "Trybuny Ludu" z 14 grudnia 1981 roku

W obiegu WRON pozostawiła jedynie dwie gazety: „Trybunę Ludu”  i „Żołnierza Wolności”. Na łamach tej pierwszej 14 grudnia Polacy mogli przeczytać tekst oświadczenia gen. Jaruzelskiego. Mimo, że władza zakazała strajków to do pierwszych wystąpień w zakładach doszło już 13 grudnia. Następnego dnia fala wystąpień objęła wszystkie województwa, doprowadzając w wielu zakładach do brutalnych pacyfikacji przeprowadzonych przez ZOMO i wojsko. 13 grudnia 1981 r. to jedna z najważniejszych dat we współczesnej historii naszego kraju i należy propagować wśród tych, którzy nie pamiętają tamtych wydarzeń oraz aby uczcić ofiary całego okresu Stanu Wojennego w Polsce.


Autor artykułu: Jacek Ostrowski. Absolwent historii UMCS. Jego zainteresowania to historia XX - lecia międzywojennego, front wschodni podczas II WŚ, historia wojsk powietrznodesantowych oraz dzieje Waffen SS.

Napoleon na Elbie - Piracka wyprawa i wizyta polskiej kochanki

$
0
0
W 1814 roku Napoleon Bonaparte został zesłany na Elbę. Przebywał tam niecały rok (do 26 lutego 1815 roku). Co tam porabiał i dlaczego odwiedziła go polska kochanka, słynna Maria Walewska?




Hojny Car

W kwietniu 1814 roku, cesarz Francuzów Napoleon Bonaparte, wskutek przegranej kampanii z tzw. VI koalicją* został zmuszony do abdykacji. Car Aleksander I, który darzył Napoleona dużym szacunkiem, pozwolił mu na zachowanie tytułu cesarza. Dodatkowo przyznał mu 2 mln franków corocznej pensji, wypłacanej z francuskiego skarbca. Otrzymał również we władanie (dożywotnio) Elbę, niewielką wyspę leżącą blisko wybrzeży Toskanii. 

Dlaczego Elba?

Takie pytanie może się nasunąć czytelnikowi, bo przecież Elba leży bardzo blisko kontynentalnej Europy, do której Napoleon mógłby się dostać bez większych problemów. Tym bardziej, że nie miał on zakazu opuszczania wyspy (na wyspie przebywał jeden Anglik, który niejako pilnował Napoleona i wysyłał listy do Londynu o poczynaniach cesarza Elby ale to wszystko było nieformalne). Tymczasem sprawa przedstawiała się w następujący sposób. Car Aleksander I, mesjasz Europy (tak mu wmawiano, a potem sam w to uwierzył) decydował o wszystkim sam. Nie obchodziło go zdanie innych monarchów czy ministrów spraw zagranicznych. Zesłanie Napoleona na Elbę było zagraniem politycznym, bowiem ta wyspa leżała blisko nie tyle Europy, co posiadłości Habsburgów. Tym samym, car szachował możliwością powrotu "korsykańskiego diabła" swoich obecnych sojuszników, którzy przecież mogliby w każdej chwili zmienić front.

Odwiedziny polskiej kochanki

Po przybyciu na dwudziestopięcio kilometrową wyspę, Napoleon zaraz zabrał się do pracy. Chciał mieć namiastkę tego co utracił, dlatego próbował odtworzyć Pola Elizejskie na tyle na ile było to możliwe. Sadził drzewa różnych gatunków, budował drogi, tworzył projekty akweduktów, wiodących do stolicy wyspy Portoferraio. Oczywiście w tym wszystkim pomagali mu gwardziści, którzy w liczbie 400 (wśród nich był i Polak) przybyli z nim na wygnanie. W wolnym czasie cesarz Elby organizował przemarsze swoich "wojsk" oraz różnorakie manewry. W tym wszystkim brakowało tylko jego żony Marii Luizy z synem. Co ciekawe, na wyspę zawitała z wizytą Maria Walewska, polska kochanka Napoleona, którą poznał w Warszawie w 1807 roku (była zamężna, ale jej mąż jak przystało na prawdziwego patriotę, przymknął oko na sprawy prywatne myśląc, że tym sposobem zyska coś dla Polski, oczywiście nic nie zyskał). Walewska prawdopodobnie przewoziła tajną korespondencję dla Napoleona, której nadawcą był Joachim Murat, nadal dzierżący w swoich rekach królestwo Neapolu. Co było w tych listach? Tego prawdopodobnie już nigdy się nie dowiemy.
Maria Walewska, źr. wkimedia
Wyprawa na "wyspę kóz"

Pewnego dnia, Napoleon miał już dość sadzenia drzew i oglądania swoich piechurów idących w spoconych mundurach po zakurzonych drogach. Postanowił najechać sąsiednią wysepkę. Wziął ze sobą 40 gwardzistów i niczym pirat zaatakował Pianosę, oddaloną o 24 km na południowy zachód od Elby. Jej mieszkańcy nie stawiali oporu, bowiem nie było żadnych mieszkańców, nie licząc tu i ówdzie skaczących kóz! Napoleon był trochę zawiedziony ale podbój się udał i ta płaska, skalista wysepka została wcielona do "Cesarstwa Elby".

"Znowu trzeba ratować świat"

7 marca 1815 roku, Metternich (minister spraw zagranicznych Austrii) otrzymał list od angielskiego komisarza wyspy, który miał pilnować Napoleona. Wrócił on niedawno z Europy na Elbę i stwierdził, że Napoleona nie ma na wyspie. Zapytywał czy nikt go nie widział w Europie! Dalsze losy "korsykańskiego diabła" są znane (słynne 100 dni) podczas których ponownie zebrał armię i ostatecznie przegrał w bitwie pod Waterloo pokonany przez angielskiego dowódcę Wellingtona. Ciekawie opisały ucieczkę z Elby, francuskie rojalistyczne gazety. Można było w nich przeczytać m.in. takie zdanie, że jeśli Napoleon się pojawi we Francji to wystarczy kilku policmajstrów, którzy go złapią i zleją na kwaśne jabłko. Okazało się, że nigdy nie wolno lekceważyć geniuszu.

*Koalicja austro-prusko-rosyjsko-szwedzko-brytyjsko-hiszpańska wraz licznymi małymi księstwami niemieckimi.

Bibliografia:

David King, Wiedeń 1814, Poznań 2009,
Mieczysław Żywczyński, Historia Powszechna 1789-1870, Warszawa 2006.

Artykuł opublikowany 4 stycznia 2015 roku

Dzień Armii Czerwonej - święto obchodzone w rocznicę... klęski Armii Czerwonej!

$
0
0


23 lutego 1918 roku, młoda Armia Czerwona pokonała kajzerowskie Niemcy w bitwach pod Pskowem i Narwą. Tyle sowiecka propaganda. Tak naprawdę, komuniści ponieśli zawstydzającą porażkę!

Rosja na początku 1918 roku nie miała armii. Zniósł ją dekretami Włodzimierz Lenin. Dopiero pod koniec stycznia 1918 roku zaczęto tworzyć zalążki Armii Czerwonej. Jej podstawą w owym okresie byli marynarze bałtyccy, którymi dowodził Paweł Dybienko. Owi marynarze przez całą I wojnę światową dekowali w portach. Nie walczyli z Niemcami. Przez to dyscyplina zanikła, pojawiło się rozprzężenie i coraz większe swawole.


 Niechlubny odwrót

Trocki starał się przekonać Niemców, że bolszewicy mają pokojowe zamiary. Ci nie uwierzyli i wysłali w rejon Piotrogrodu niewielkie oddziały. Przeciw nim zostali skierowani marynarze Dybienki. Stanęli twarzą w twarz z przeciwnikiem. Jednak po kilku drobnych potyczkach pod Pskowem i Narwą (23 lutego), owa "niezwyciężona" Armia Czerwona uciekła w popłochu, aż do Gatczyny (120 km od Narwy) i do tego na piechotę, brnąc przez zaspy! Kiedy tam doszli, zajęli pociąg jadący w kierunku wschodnim. W kwietniu dotarli do Samary, aż za Wołgę! Mieli zatrzymać pochód Niemców na Piotrogród, a jak się okazało to ich trzeba było zatrzymywać.


Los Pawła Dybienki

Dybienko za bezprzykładną ucieczkę z pola walki został usunięty z partii (powrócił do niej w 1922 roku). Trocki nie miał wyjścia i w marcu 1918 roku, podpisał traktat brzeski, niezwykle korzystny dla Niemców. W 1922 roku, władze bolszewickie ustanowiły 23 lutego Dniem Armii Czerwonej i Floty. Paweł Dybienko zaszedł bardzo wysoko w hierarchii państwowej. Napisał wiele książek, które opiewały jego wspaniałe, bohaterskie czyny. Władze wybaczyły Dybience niesławny odwrót. Swoje grzechy odkupił "walcząc" z marynarzami w Kronsztadzie, którzy w 1921 sprzeciwili się władzy bolszewickiej. Napisałem walcząc w cudzysłowie, bowiem czy walką można nazwać atakowanie z bronią w ręku, kilkakrotnie mniej licznych i do tego bezbronnych marynarzy? Ponoć bolszewicy wykazali się wtedy tak ogromnym barbarzyństwem (topienie, rozstrzeliwania, rozrywanie ciał końmi), że Finowie zdecydowali wtedy o budowie umocnień przygranicznych, nazwanych później "Linią Mannerheima". Cóż, takich "bohaterów" jak Paweł Dybienko, było w owym czasie całkiem sporo. Nie dziwi więc fakt, że Stalin starał się zrobić z nimi porządek.

Paweł Dybienko w 1921 roku, źr. wikimedia
W 1938 roku, Paweł Dybienko został oskarżony o szpiegostwo na rzecz USA, pijaństwo i rozwiązły tryb życia. Podczas 17-to minutowej! rozprawy, został na niego wydany wyrok śmierci. Zginął 29 lipca 1938 przez rozstrzelanie.


Propaganda, która istnieje do dzisiaj

Po rozpadzie ZSRR nie zlikwidowano tego święta. Zmieniono tylko nazwę. We wszystkich krajach Wspólnoty Niepodległych Państw (za wyjątkiem Ukrainy, której prezydent zniósł to święto w 2014 roku) 23 luty to dzień wojska i mężczyzn.

*Zdjęcie główne: Trocki i Lenin z młodą Armią Czerwoną, źr. wikimedia

Główne źródło: Wiktor Suworow, Oczyszczenie, Poznań 2012

Data publikacji artykułu: 17.01.2015

Roger Fenton - pierwszy fotograf wojenny w historii

$
0
0

W dzisiejszych czasach standardem są materiały filmowe oraz zdjęcia z toczących się na całym świecie konfliktów zbrojnych. Do połowy XIX w., w dobie pierwszych aparatów fotograficznych pokazywanie opinii publicznej fotografii było czymś nierealnym. Mało kto wie kim była osoba, która jako pierwsza uwieczniła na zdjęciach obraz wojny. Był nią Brytyjczyk Roger Fenton. Spędził on kilka miesięcy na Krymie (a konkretnie od 8 marca do 26 czerwca 1855 r.), dokumentując na fotografiach wydarzenia toczącej się wtedy wojny krymskiej.

Roger Fenton przyszedł na świat 28 marca 1819 r. w Heywood, w Wielkiej Brytanii. Nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Jego ojciec liczył, że po studiach syn wróci do rodzinnej przędzalni bawełny i zajmie się prowadzeniem dochodowego biznesu. Roger postanowił studiować malarstwo. Trafił do Paryża, gdzie uczył się pod okiem Paula Delaroche’a. Tam zainteresował się fotografią. Po powrocie na Wyspy zajął się już tylko robieniem zdjęć. Wraz z kilkoma innymi fotografami powołał do życia pierwsze w Wielkiej Brytanii stowarzyszenie fotografów – Calotype Club. Najbardziej znany jest jednak ze swojej podróży na Krym.


Jego wyprawę objęła patronatem brytyjska królowa Wiktoria (Fenton utrwalił na zdjęciach sylwetki rodziny królewskiej), a środki na ten cel wyasygnował Thomas Agnew, wydawca jednej z manchesterskich gazet. Agnew liczył na spore zyski dzięki sprzedaży port folio z fotografiami wykonanymi przez Rogera. Fenton zakupił wóz, który dostosował specjalnie do swoich potrzeb. W środku znajdował się sprzęt fotograficzny oraz laboratorium do wywoływania zdjęć.
Roger Fenton  - źr./wikimedia
Do portu w Bałakławie dotarł 8 marca 1855 r. Towarzyszyło mu dwóch asystentów. Podczas swojego pobytu nad Morzem Czarnym Anglik wykonał ponad 350 zdjęć. Otrzymał jednak zakaz uwieczniania na fotografiach pól bitewnych, zabitych oraz rannych żołnierzy brytyjskich i francuskich. Zdjęcia Fentona przedstawiają sceny z życia osobowego, żołnierzy i oficerów pozujących specjalnie dla niego, krajobrazy, port w Bałakławie czy miejscową ludność cywilną. Podczas swojego pobytu w Rosji Fenton zachorował na cholerę. Dopadła go także depresja z powodu śmierci wielu towarzyszy, którzy polegli w walkach z Rosjanami, bądź zmarli z powodu chorób.


Po powrocie do Anglii uzyskał audiencję u królowej, której spodobały się jego fotografie. Fenton odwiedził także Napoleona III i jemu także zaprezentował swoją kolekcję. Następnie otrzymał zgodę na tournée po Wyspach Brytyjskich, gdzie pokazywał Anglikom owoce swojej pracy na Krymie. Niestety dla Fentona i Thomasa Agnew zyski ze sprzedaży port folio okazały się bardzo nikłe i wydawca nie odzyskał zainwestowanych pieniędzy. Po tym wydarzeniu Roger Fenton skupił się na innych projektach. Pierwszy wojenny fotograf zmarł 8 sierpnia 1869 r. w Londynie.
"Laboratorium" fotograficzne Fentona podczas wojny krymskiej, źr./wikimedia
*Zdjęcie pierwsze: "Dragoni" - fotografia wykonana przez R. Fentona, źr./wikimedia

Autor artykułu: Jacek Ostrowski. Absolwent historii UMCS. Jego zainteresowania to historia XX - lecia międzywojennego, front wschodni podczas II WŚ, historia wojsk powietrznodesantowych oraz dzieje Waffen SS.

Książka o Witoldzie Pileckim ukazała się w... Japonii!

$
0
0


Nakładem wydawnictwa Kodansha, jednego z największych wydawnictw w Japonii, ukazała się książka o pułkowniku Witoldzie Pileckim. Jej tytuł brzmi: "Człowiek, który na ochotnika zgłosił się do Auschwitz". Praca liczy 274 strony. Jej autorem jest Koji Kobayashi. 

Autor prezentując biografię polskiego pułkownika, nakreślił jednocześnie sytuację Polski podczas II WŚ. Dzięki temu, japońscy czytelnicy będą mogli lepiej zapoznać się z trudnymi losami naszego kraju.

Mieli zostać wyklęci, a stają się nieśmiertelni!

Zródło: nowastrategia.org.pl

Dodane: 09.08.2015

"...Nie było dumniejszych ludzi w całej Rzeczpospolitej, niż we Lwowie"

$
0
0

"... W Polsce każdy ma coś ze Lwowa, stąd jest piękno, honor i duma. I tak naprawdę wszyscy jesteśmy Lwowianami. To stąd ponoć wyszło powiedzenie o dumnych Polakach, nie skundlonych jak w Kongresówce i nie zadających sobie tego wiecznego pytania tchórzy: walczyć, czy nie walczyć. Dlatego Piłsudski, szykując się na wojnę o niepodległość, skierował tu swoje pierwsze kroki... I nie było chyba dumniejszych ludzi w całej Rzeczypospolitej, niż we Lwowie...".

Książka Wiesława Budzyńskiego zatytułowana "Miasto Lwów" nie jest zwykłą pracą prezentującą losy tego pięknego miasta od jego powstania, aż do dnia dzisiejszego. Autor bowiem skupił się na dwóch aspektach. Pierwszym z nich jest przedstawienie najważniejszych postaci, które miały wpływ na rozwój przemysłowy i kulturalny Lwowa. Znajdziemy tutaj, krótkie aczkolwiek ciekawe biografie takich osób jak: Ignacy Łukasiewicz ("król nafty"), Artur Grottger czy Jan Henryk Rosen (sławni malarze). Drugim, znacznie obszerniejszym tematem tej książki są dzieje Lwowa i jego mieszkańców podczas II wojny światowej.


"Barbarian ante portas"
Gawędziarski styl, z którego znany jest Pan Wiesław Budzyński, gdzieś znika, kiedy na kartach opowieści docieramy do września 1939 roku. "Najazd Azjatów" dokonał się błyskawicznie. Wystarczyło kilka dni pobytu Sowietów we Lwowie, aby zohydzić wygląd miasta. Piękna architektura skryła się za kiczowatymi płachtami sowieckiej propagandy. Z jednej z nich spozierał Józef Stalin. W pobliżu pomnika Sobieskiego, Sowieci postawili budowlę ku czci ZSRR. Nie ze spiżu ani z brązu, lecz z ... drewna oblepionego betonem. Czerwona zaraza obległa miasto tak samo jak żołnierze Armii Czerwonej oblegli sklepy. Nigdy nie widzieli takiego dobrobytu i cywilizacji. Niektórzy niszczyli wszystko co wydawało im się obce i czego nie rozumieli. Hrabina Lanckorońska opisała zachowanie jednego z tych żołdaków, który wprosił się do jej mieszkania: "...wyrzucił z kuchni wszystkie bardziej skomplikowane urządzenia. Szczególnie groźną postawę zajął wobec instalacji wodociągowej. Już Andzia mnie uprzedziła, że coś jest źle, bo on daje nura do klozetu. Na drugi dzień latał już za nią z rewolwerem, oskarżając o sabotaż. Za jej sprawą bowiem woda po pociągnięciu za łańcuszek nie spływa bez przerwy, tak że on nigdy nie może nadążyć z umyciem głowy...".


Rasa Panów
Dobre stosunki radziecko-niemieckie trwały niespełna dwa lata. Hitler w czerwcu 1941 roku napadł na Związek Sowiecki. Jednego agresora zastąpił kolejny. Jednakże Sowieci, a dokładnie NKWD zanim opuściło Lwów dokonało strasznej rzezi na przetrzymywanych więźniach, w ogromnej mierze więźniach politycznych. Wielu z nich rozstrzelano, a ciała zamurowywano w więziennych lochach. Życie pod okupacją niemiecką nie było jednak lżejsze. Budzyński opisał m.in. akcję lwowską (zamordowanie lwowskich profesorów) oraz duży udział w niej Pietera Mentena (jednego z największych handlarzy zrabowanych dzieł sztuki podczas II wojny światowej. Menten po wojnie zamieszkał w Holandii, gdzie żył jak bogacz). Z książki dowiemy się coś niecoś o zaginięciu Eugeniusza Bodo oraz całkiem sporo o bohaterach lwowskiej konspiracji.



Tragedia na Wołyniu
Pan Budzyński doskonale opisał masakrę Polaków dokonaną przez Ukraińców na Wołyniu. Szczególną uwagę poświęcił roli kościoła unickiego, którego kapłani często inspirowali swoich słuchaczy do mordów na ludności polskiej ("... dość już Lachy paśli się na ukraińskiej ziemi, wyrywajcie każdego pionka (pieńka) z korzeniami"). Metropolita Andrzej Szeptycki, który przewodził temu kościołowi jest teraz wynoszony na ołtarze przez papieża Franciszka. Zachowanie jego kapłanów było przepełnione nacjonalizmem ukraińskim. Nie dziwi więc fakt, że potem Sowieci z taką zaciekłością starali się zlikwidować duchowieństwo unickie.

Na ratunek kulturze
Druga okupacja sowiecka rozpoczęła się w 1944 roku. Nowe porządki przyniosły ze sobą kolejne zniszczenia polskiej kultury. Profesorowi Mieczysławowi Gebarowiczowi, który jeszcze podczas okupacji niemieckiej opiekował się zbiorami Ossolineum zawdzięczamy bardzo dużo zachowanych eksponatów i księgozbiorów. Niestety zmarł on w 1984 roku. Do ostatnich swoich dni nie mógł się pogodzić z odebraniem Polsce Lwowa. 

Ocena
Książkę polecam wielbicielom Lwowa oraz polskiej historii. "Miasto Lwów" jest bogato ilustrowane i wydane na dobrej jakości papierze. Do wad należy zaliczyć, miejscami chaotyczną strukturę opowieści (np. opisując zaginięcie Eugeniusza Bodo, autor kończy swoją narrację w pewnym punkcie po czym odsyła nas do przypisów, gdzie znajdziemy ciąg dalszy). Moja ocena to 7.5/10.

Dodane 15.08.2015

Autor: Wiesław Budzyński,
Tytuł: Miasto Lwów,
Wydawnictwo: Świat Książki,
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2014,
Okładka: Twarda,
Liczba stron: 368

Viewing all 27 articles
Browse latest View live